Osad coraz mniej. Po horyzont ciągnie się jedna jedyna droga, która setkami kilometrów oddala się w kierunku Boliwii. Upał każe wyszukiwać cienia najmniejszego nawet krzaka w oczekiwaniu na nienadjeżdżający samochód. I tylko myśl, gdy uda jej się odkleić od czaszki, wybiega czasem w to piekło, zastanawiając się, jaki skwar musi tu panować w paragwajskie lato.

Chaco przemierzamy żabimi skokami, rozsiadając się w wypasionych i nieskazitelnie czystych furach niemieckich osadników. Mennonici już przed stu lat opanowali zachodni Paragwaj, ciężką pracą wyrywając nieprzystępną, choć doskonałą ziemię. Niemcy, jak to Niemcy, w gruncie rzeczy mili, ale przecież i tak wojnę wywołali. No i ten Klose. Swoją drogą Paragwaj to jeden z krajów, które nigdy nie udzielały informacji na temat zbrodniarzy hitlerowskich, ukrywających się w kraju. Na Liście Wiesethala figuruje wciąż jako kraj odmawiający współpracy w ściagniu zbrodniarzy hitlerowskich. Za czasów dyktatury Stroessnera w Paragwaju ukrywał się między innymi doktor Mengele.

Ale brniemy dalej i oto jest. Przynajmniej dwudziestoletni, ufajdany błotem, prawdziwy 4×4 prosto z głuszy. Wieczorem lądujemy w paragwajskim mieszkaniu lokalnego weterynarza. Gadka się klei, skwierczący kurczak z rożna gładko odchodzi od kości, a terere jak zwykle wspomaga trawienie.
– Spieszy Wam się do tej Boliwii?
– Nam się nigdzie nie spieszy. Póki co, fajne to Chaco.
– A chcecie zobaczyć prawdziwe Chaco? Ciekawie to robi się dopiero dalej na zachód. Tam, gdzie dojedziesz tylko jeepem. Wybieramy się akurat jutro na rutynowy objazd do jednego folwarku. Dzwonili niedawno, że jeden gaucho zabił wczoraj jaguara, który ostatnio pożarł kilka krów na estancji. Może macie ochotę?
– Estancji? Jaguara?? Gaucho??? – półprzytomnie dukaliśmy słowa klucze, starając się zagłuszyć dzwoniącą już w głowach główną wygraną w tegorocznym dżekpocie.

Marzyło nam się onegdaj w Argentynie, by zostać jakiś czas na prawdziwej estancji. Poganiać krowy, pojeździć na koniu, pić mate na krzesłach z niewyprawionej skóry. Niestety w Patagonii czy na argentyńskiej pampie w XXI wieku ciężko trafić na estancję, na której nie przewidziano by już miejsca dla zbłąkanego turysty. Z amerykańskim portfelem oczywiście, bo poniżej 200 dolarów za osobę za dobę ani przystąp. Prawdziwego gaucho też łatwiej spotkać na folderze reklamowym agencji turystycznej albo w Toyocie Land Cruiser niż na koniu.

Ale Chaco to co innego. Tu po dwóch godzinach znaleźliśmy się w innej rzeczywistości. Po ulewnych deszczach, które w ubiegłym miesiącu niespodziewanie nawiedziły Paragwaj, drogi Chaco w większości stały się nieprzejezdne nawet dla największych jeepów 4×4. Teraz jednak wody już opadły i estancje znów odzyskały kontakt ze światem.
Choć trzeba przyznać, że biedy tam nie zaznają. Liczące zazwyczaj po kilka lub kilkadziesiąt tysięcy hektarów folwarki gromadzą od 500 do kilku tysięcy sztuk bydła. Pracuje na nich zaledwie 4-5 osób, a mniej więcej co dwa tygodnie przysługuje im do zabicia jedna pełnowymiarowa krowa, bo oprócz wynagrodzenia, przynajmniej kilogram mięsa na osobę dziennie to tutaj standard.

Co kilka tygodni przyjeżdża kontrolnie werterynarz, głównie po to, by pogładzić po brzuchu oswojonego tapira, który z dzikiego Chaco przyszedł za chlebem do estancji. Raz czy dwa razy do roku jakiś gaucho ustrzeli jaguara bądź pumę, wykradającą krowy czy owce.
Poczciwość i szczerość tych ludzi nie zna granic. Żyją niemal zupełnie odcięci od świata, odkłądając, by posłać dzieci do szkoły w stolicy.
– Ale jaguary są chyba pod ochroną? – pytamy nieśmiało.
– To prawda. Za zabicie go wysłali by mnie na 5 lat do więzienia.
Gaucho zawsze nazywają jaguary tygrysami. W Argentynie mają nawet miejscowość Tigre, gdzie prawdopodobnie ze 100 lat temu widziano jakieś jaguary.
– Ale nie szkoda zabijać takiego szlachetnego zwierzaka? Nie ma ich już wiele na świecie…
– Podobno. Chociaż u nas w Chaco ich nie brakuje. Co roku zagryzają kilka krów. A właściciel estancji płaci 100 dolarów za martwego tygrysa. A za wyprawioną skórę dostanę drugie sto od jakiegoś gringo.

I jak rozstrzygnąć konflikt terytorialnych jaguarów i jeszcze bardziej terytorialnych homo sapiens? Ziemię jaguara bez jego wiedzy i apelacji odebrała łapówka, tworząca estancję o powierzchni 10 tys. hektarów z tysiącem krów.
Jej właściciel nigdy nie był w Chaco. Mieszka w Zurychu. O estancji wie tyle, że co roku dostaje przelew na 200 tys. dolarów za sprzedane w tym roku jałówki.
.
—————————————-

Okazało się też, że jeszcze ciekawiej było się z Chaco wydostać. Po złapaniu boliwijskiego TIRowca raptem 200 km od granicy, już witaliśmy się z gąską. Niestety niemal gotowa już droga asfaltowa, która łączy oba kraje, była właśnie remontowana. Ponowne opady deszczu sprawiły, że gliniaste drogi Chaco zamieniły się w grzęzawisko. Tym samym podróż, która miała trwać najwyżej 15 godzin, przedłużyła się do ponad 3 dni. Przed oczami znów stanęło nam wschodnie Borneo. Było wykopywanie ciężarówek łopatami, był kulig z trzech TIRów, nocleg na indonezyjskich autobusowych siedzeniach zamieniliśmy na nieco bardziej komfortowy ciągnik siodłowy. Tym razem jednak nie było jedzenia. Ale o tym, jakie figle płata mózg po trzech dniach bez żywności, co roi się przed oczami i jak objawia się Ziemia Obiecana po trzech dniach na głodzie, może innym razem. Kiedyś w książce.
.
A jeszcze więcej tapira, gaucho, jaguara i Chaco w najnowszej galerii o tajemniczym tytule „Chaco”.
.
![]() |
Chaco, Paragwaj |
.
tak nierealne,przynajmniej dla mnie,ze mam wrazenie ,ze za chwile okaze sie ,że jesteście TYLKO swiatkami kręcenia reklamy wody kolońskiej Brutal..:-p
Zdjęcia rewelacja,co za sceneria.