W związku z ostatnim referendum na Falklandach w sprawie przynależności do Wielkiej Brytanii bądź Argentyny, w świadomości globalnej ponownie odżył spór o te wyspy. Kto ma rację?
Po pierwsze Falklandy nie istnieją. Przynajmniej w Ameryce Południowej, a w Argentynie w szczególności. Tu są tylko Malwiny. A Malwiny są argentyńskie – „Malvinas son Argentinas”. To wie każde dziecko. Koniec i kropka. Na 40 milionów mieszkańców w Argentynie nie znajdziesz nikogo, kto będzie innego zdania.

Na końcu świata, w Ushuaia, czyli mieście położonym najbliżej rzeczonych wysp, rokrocznie urządzany jest bieg długodystansowy w intencji odzyskania Malwinów (Falklandów?). W zaśnieżonych przejściach granicznych położonych wysoko w Andach, przyjezdnych z Chile witają wielkie bilbordy „Malvinas son Argentinas”, żeby już na wejściu przyzwyczaić nas do ciągłego prania mózgu. W tropikalnej prowincji Corrientes, gdzieś na bagnach Esteros del Ibera, spotkaliśmy niewielką chacinkę, a przy niej ogromny znak – „Odległość stąd do Malwinów – 2700 km”.
Świadomość i duma narodowa, granicząca z obłędem, nie zna statusu społecznego, wieku ni rasy. O tym, że Malwiny muszą wrócić na ojczyzny łono (i wrócą, prędzej czy później! Tak czy inaczej!) przekonywał nas podstarzały patagoński farmer, dwudziestokilkuletni nauczyciel matematyki w Caleta Olivia i plantator yerba mate w Missiones.

I to jest prawdziwy powód, dla którego spór o Falklandy nigdy nie ucichnie. Dla pani prezydent, Cristiny Kirchner, Malwiny to dar niebios. Cóż z tego, że inflacja galopuje, a ceny mate wzrastają z dnia na dzień o 100%? Cóż z tego, że nepotyzm kwitnie, a pani prezydent zleca budowę dróg w Patagonii swojej własnej prywatnej firmie? Cóż z tego, że do rodziny Kirchner i zauszników władzy należy pół Calafate, zaplecza lodowca Perito Moreno – jednej z największych atrakcji turystycznych całego kontynentu? Cóż z tego, że majątek pani prezydent wzrósł z 0,5 mln USD do 14 mln USD (wyłącznie dane oficjalne!), odkąd weszła do polityki kilka lat temu?

Gdy kryzys przybiera na sile, wystarczy odgrzać kotleta – zorganizować spotkanie z weteranami wojny z 1982 roku, wygłosić płomienne przemówienie transmitowane przez rządowe radio i telewizję i napomnieć Jamesa Camerona, żeby wreszcie oddał Malwiny.
Swoją drogą, tak właśnie zaczęła się wojna o Falklandy. Gdy argentyńska junta wojskowa doprowadziła kraj do bankructwa, postanowiła zjednoczyć kraj wobec wspólnego wroga i zaatakować wyspy. Na własny pohybel, bo przegrana wojna de facto doprowadziła do obalenia dyktatury.
Obecnie kryzys również wisi na włosku. Nasi znajomi w Buenos Aires twierdzą, że będzie to załamanie co najmniej na skalę kryzysu z 2001 roku, gdy kraj zbankrutował. W ostanie święta, już w Polsce, odwiedzić miał nas pewien Argentyńczyk. Do Europy latał co roku od kilkunastu lat. W tym roku zrezygnował, bo rząd de facto „opodatkował wyjazdy”. Kraj za wszelką cenę stara się gromadzić dolary, bo tylko one wkrótce będą miały realną wartość. Wobec tego już teraz za każdego dolara wydanego za granicą argentyńską kartą kredytową, za każdy kupiony bilet lotniczy, za każdą wypłatę z bankomatu za granicą, trzeba zapłacić bodajże 20% podatku.

W tym wszystkim wola ok. 1800 mieszkańców Falklandów, głównie farmerów i hodowców owiec, którzy zamieszkują te wyspy od ponad 180 lat i są potomkami brytyjskich kolonizatorów, nie ma znaczenia. A im w federacji z Wielką Brytanią żyje się dobrze. Mają autonomię, stanowią sami o sobie, a Wielka Brytania zapewnia im bezpieczeństwo.
I kto tu chce prawdziwego kolonializmu?
.
P.S. Wpis miałem napisać wczoraj. I dobrze, że nie napisałem, bo dziś sprawa nabiera nowego charakteru. Wkrótce argentyński papież zaapeluje o rozmowy na drodze dyplomacji i dopiero się zacznie. Całe szczęście, że zwierzchnikiem kościoła anglikańskiego jest królowa brytyjska…
.
Przy całęj sympatii dla Argentyńczyków i nawet pomijając to ostatnie jednostronne referendum, to jeśli przeczyta się trochę o historii tych wysp to ich zapędy wydają się absurdalne. Niestety nie żadne Malvinas a Falklandy. Pozdrawiam Ciepło!
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :). w tej sprawie zawsze będzie ktoś niezadowolony.
Prawda jest taka, żę kto kontroluje Falklandy ten kontroluje w razie Wu szlaki handlowe przebiegające przez przylądek horn. Z tego Samego powodu anglicy strzegą jak ognia gibraltaru 🙂 Tak tak, gibraltar także jest Brytyjski 🙂 i też jest punktem strategicznym w szlakach handlowych 🙂
Falklandy czy Malwiny, brytyjskie cieple piwo i fatalna kuchnia czy argentynskie dziadostwo? A co to kogo obchodzi?…
Już sam nie wiem kogo tu bardziej nie lubić,
Argentynę co przyjęła hitlerowców czy Brytyjczyków co od kilkuset leci okradają cały glob