Jarmark

Leniwy poranek. Gołębie niespiesznie, jakby od niechcenia, skubią niedojedzone resztki po wczorajszych imprezowiczach, kolejny dzień świętujących Wielki Tydzień. Chyba przeczuwają, że zapowiada się niezmiernie gorący dzień.

„Wiesz, ta quesadilla z kaktusem dużo lepsza niż ta z mięsem z grilla i ananasem, którą wciągnąłem wczoraj.”

Łyk zimnego soku ze świeżych pomarańczy. Słońce coraz śmielej rozprasza ostatnie niedobitki chmur, zostawiając na niebie tylko surrealistyczne pręgi pierza. Te już nawet nie próbują udawać, że stawią dziś jakiś opór tropikalnemu żarowi. Ale tutaj? W górach? Na ponad dwóch tysiącach metrów? Chyba jednak nie… Niemożliwe.

Jest Wielki Tydzień, więc wszystkie biblijne stworzenia masowo wylegają na ulice
Jest Wielki Tydzień, więc wszystkie biblijne stworzenia masowo wylegają na ulice

Łyk soku. A cóż to za hałas? „Chodź, Ninusia, zobaczymy. Ooo, popatrz, jaki piękny konik! Pogłaskamy konika? Zobacz, jaki pan ma ładny chełm. I włócznię. Takich włóczni używali kiedyś żołnierze, wiesz”.

Hałas nie milknie. Ludzie też zaczynają wylewać się zza rogu. Wzdłuż szpaleru ustawili się sprzedawcy napojów. Przez nich przebić się najtrudniej, bo mają największe wózki. Własnoręcznie modyfikują swoje rowery – wózek na stałe przyspawany na przodzie na dwóch kołach. Taki odwrócony tricykl, a gdy dwa albo trzy tricykle ustawić w szpalerze jak domino, to ani ich przeskoczyć, ani obejść. Jakby dobrze pomyśleć, to można by to skomercjalizować jako przenośne mobilne barykady.

Looooody, loooody komu, bo idę do domu
Looooody, loooody komu, bo idę do domu

Stacja druga. Jezus bierze krzyż na swe ramiona. Ludzi masa. A będzie więcej. Tędy nie przejdziemy. „O, ten pan trzyma głośnik, chodź, mam pomysł!” „Przepraszam, gdzie to się kończy?” „Słucham?” „Znaczy, dokąd idzie procesja? Gdzie będzie ukrzyżowanie?” „Pod kościołem Meksykanów.”

san cristobal de las casas crucifixion 1 mexico vagabundos

Rzut oka na mapę. Hmm… Będzie niecałe dwa kilemetry, ale ze siedem kościołów dalej. San Cristobal – miasto wzgórz i kościołów. Nie znajdziesz ulicy, która nie ma spadku, a na co drugiej przecznicy kościół. Trzeba przyznać, że dobrą robotę odwalili konkwistadorzy. „Przynajmniej wiemy, dokąd idą. Chodź, zajdziemy im drogę jeszcze przy św. Franciszku i św. Dominiku, a potem odskoczymy i będziemy spokojnie czekać u Meksykanów.”

Stacja trzecia. Jezus po raz pierwszy upada pod krzyżem.

U św. Franciszka całkowity brak skromności. Tu rządzą sprzedawcy mango. „Maaaaaangooooooo!!!” „Maaaaaango po dzieeeeeeeeeeeeeeeeesięć!” „Taniuuuuuutko!!!! Maaaango po dziesięć za kubek” Faktycznie taniutko – 2,5 zł za pełny pucharek obranego i pyszniutkiego mango. Jest sezon na mango. Żółte, zielone, czerwono-zielone, jak strusie jajo albo jak mały arbuz. Ale mi się już przejadło. Od tygodnia jemy po pół kilo mango dziennie.

Stacja szósta. Św. Weronika ociera twarz Chrystusowi. Ma zgrzebną szatę, a żołnierze szybko przeganiają ją włóczniami. Zaraz za mango stoją ciastkarze. Z kremem, nadzieniem ananasowym, orzechami, kakao, na mące przennej, pełnoziarnistej albo oczywiście kukurydzianej.

Przed św. Dominikiem jak zwykle szpaler rękodzielników. „Nie, no to jest fantastyczne! Ten naszyjnik muszę mieć! Zrobiony na wzór grota azteckiej włóczni i do tego z obsydianu! Genialna replika! I do tego jaka świetna plecionka. Jak mi sprzeda za 60, to biorę.”

Gadka, szmatka. „Ile?” „150.” „Chyba 50.” „Chyba żart. Muszę jeść. 120.” „Moje dziecko też. 60.” „Taniej niż 100 nie mogę sprzedać.” „Szkoda.” Odchodzę. „80.” „Biorę.”

Uwielbiam artesano. Według mnie nic tak nie oddaje tego kontynentu, jak ci wędrowni hippisi. Jeśli Krishna pozwoli, w następnym wcieleniu chciałbym być artesano.

Stacja siódma. Chrystus upada pod krzyżem po raz drugi. Dalej Fotookazy. Spiderman. Są też Minionki, jest Transformers i Żółw Ninja – no z tym to nawet ja chętnie bym się zbratał. Z miejscowych jest trzymetrowy Faun z Labiryntu Fauna i aztecki wojownik. Z biblijnych św. Piotr i Śmierć. Czy Śmierć jest biblijna? Przepraszam, czy mogę sobie zrobić zdjęcie z panem, ja i koleżanka, niedźwiedź, Zakopane.

Stacja ósma. Chrystus pociesza płaczące niewiasty.

pillar san cristobal de las casas crucifixion mexico vagabundos

Na placu przed kościołem Meksykanów atmosfera powoli tężeje. Zanim przybędą konni, minie jeszcze dobra godzina, ale wszystkie lepsze miejsca już zajęte. Na donicach kwiatowych i gazonach – Indianie oraz macho. Na oparciach ławek – garbaci i starsi. Ci musieli chyba być tu o świcie. Na balkonach co lepszych hoteli – biali. Na dachach – młodzież. Na filarze kościoła – dzieci.

Żar leje się z nieba. A jednak. Koniec pory suchej daje się we znaki nawet w górach. Strach pomyśleć, co będzie, jak znów zjedziemy na równiny Majów.

Balonik z okazji śmierci Jezusa? A może wiatraczek?
Balonik z okazji śmierci Jezusa? A może wiatraczek?

Stacja dziewiąta. Jezus po raz trzeci upada pod krzyżem. Tymczasem tłum prze. Do dyspozycji ma wszystko. Churros – nadziewane drożdżowe rurki w cukrze, smażone banany, kandyzowane jabłka, lody, tacos w każdej postaci, baloniki dla dzieci, chińskie plastikowe wiatraczki, chicharrones – świńskie smażone skóry z sosem chili, a nawet miecze rycerzy Jedi.

.

„Musimy stąd iść. Jak przyjdą z krzyżem, zgniotą nam Ninusię.” „Dobra, przebijamy się na podest z nagłośnieniem.” „Nie damy rady!” „Damy. Walka uliczna. Łokieć, kolano, łokieć i mówisz przepraszam. Łokieć i przepraszam. Widzisz.” „Dobra, ja zostanę tutaj z dzieckiem, Indianką i reporterem z lunetą jak z National Geographic, a ty idź.”

Stacja dziesiąta. Jezus z szat obnażony.

Nieprzebrana ludzka rzeka porywa mnie pod miejsce kaźni. Wszystkie smartfony w górze. Jedni kręcą, inni pstrykają. Indianka karmi piersią. Znaczy w zasadzie piersią, bo tylko na przemian uzupełnia wartości odżywcze coca-colą. Boże miłosciwy, jak gorąco!

Stacja trzynasta. Chrystus zdjęty z krzyża. Odprężenie. Las smartfonów opada jak jesienne liście.

Można zamienić parę słów. „A pani Indianka skąd?” „A mała gringa jak się nazywa?” „Za rok też przyjedziecie?” „Oczywiście.”

Już po wszystkim, a ja wciąż nie mogę przestać się zastanawiać. Czy dwa tysiące lat temu było podobnie? Czy gdyby to było naprawdę, byłoby inaczej?

7 komentarzy Dodaj własny

  1. Chełmska Partyzantka na rzecz wolności :) pisze:

    nie oddamy Chełmia meksykanom. oni mają włócznie, ale my mamy partyzantów! 😀

  2. :) pisze:

    … „Boże miłosciwy, jak gorąco!”.. A jednak.. Do nawrócenia jeden krok 🙂

    Może w tropikach Meksyku odnajdziecie JEDYNEGO 🙂 Czego sobie i wam życzę.

    Udanej wyprawy po Mexiku.

  3. Łukasz pisze:

    Świetny artykuł! Od dawna mam zamiary zwiedzić Meksyk 😉

  4. Alek pisze:

    wow, bardzo fajny opis, zdjęcia też oddają klimat

  5. Kasia pisze:

    Ciekawy jarmark! :)) Pozdrawiam

  6. Meridian pisze:

    Jestem zaskoczony formą jarmarku!

  7. Bwoldtown.pl pisze:

    Super blog. Lubię blogi o takiej tematyce. Będę częściej tutaj zaglądać.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s