Mój brat, skądinąd zupełnie przytomnie, spytał mnie ostatnio, co to za bieda, że odkąd jesteśmy w Ameryce, nie publikujemy prawie żadnych zdjęć ludzi. Czy nie ma tu ciekawych twarzy? Jakichś Indian? Nowa Zelandia jasne, tam nie spodziewał się Maorysów, ale Ameryka Południowa, Chile, Argentyna? A Ziemia Ognista? Tu przecież muszą być Indianie.

W Indonezji, Wietnamie, Birmie, a w szczególności na Wyspach Salomona i Vanuatu rozpuściliśmy Was nieco fotograficzną odmiennością kulturową. Trzeba pamiętać jednak, że globalna wioska pędzi do przodu i żadna zapomniana cywilizacja nie może zostać z tyłu. A przede wszystkim nie chce.
Prawdziwych Cyganów już nie ma
Nawet w kraju tak odmiennym kulturowo jak Vanuatu plemienna dzikość to raczej nostalgia niż rzeczywistość.

I choć z pewnością to najbardziej tradycyjna i pierwotna z kultur jakie odwiedziliśmy, gdzie chociażby wspaniały rytuał picia kavy to codzienność, to Indianie odziani w spódniczki z trawy i zasłaniający sobie penisy liśćmi bananowca rodem z Boso przez Świat Cejrowskiego to bujda na resorach.
Bo niby istnieje jedna czy dwie społeczności pielęgnujące tę tradycję na Wyspie Tana, ale naprawdę ciężko zważyć czy z ich strony to całkowita chęć odrzucenia cywilizacji czy też raczej intratny projekt biznesowy. Zresztą jak rozstrzygnąć tę kwestię, gdy pozwalają się oni filmować ekipom telewizyjnym, takim jak oddział Cejrowskiego, inkasując przy tym 10 000 zł za wejście z kamerą do ich wioski.
Doprawdy żywe zoo birmańskich długoszyich plemion Karen w Mae Hong Son w Tajlandii, pobierające bodajże opłatę 20 czy 30 zł za wejście do swojej wioski to przy Vanuatańczykach z Tany biznesowe przedszkole.
No ale skoro „dziś prawdziwych Indianów już nie ma”, to kto jest? W takim chociażby Chile i Argentynie.
Otóż w takim Chile i Argentynie jest świat w wielu miejscach przynajmniej o dwa kroki do przodu przed Polską i innymi demoludami.

Czy wiesz, że
Czy wiesz, że nauczyciel z kilkunastoletnim stażem w niewielkim mieście w Chile zarabia 700 tys. peso, czyli lekko licząc przynajmniej 5000 zł na rękę?
Czy wiesz, że kilo najtańszego sera w tym kraju kosztuje przynajmniej 35 zł, a pensja minimalna wynosząca 1200 zł ledwo starcza, by związać koniec z końcem?
Czy wiesz, że rząd Urugwaju zalegalizował niedawno domowe hodowle marihuany na własny użytek?
A wracając do marihuany czy wiesz, że rośnie ona w środkowym Chile i w niższych partiach gór w tym kraju? Niemal jak w Indiach i Nepalu. Także na dziko. A często, jako wciąż tutaj nielegalna, również poukrywana wśród krzewów winnych. Skądinąd, jak twierdzą zorientowani, jest równie dobra co w Laosie.

Czy wiesz, że wpisy o marihuanie bezapelacyjnie i nieprzerwanie są najpopularniejszymi wpisami na naszej stronie i żadne inne nie mogą się z nimi równać od ponad roku? Czyżby Prezes miał rację co do Internautów?
Czy wiesz, że układy cenowe w Chile i Argentynie są wyjątkowo nieprzewidywalne i w ogóle nie można ich porównywać do realiów europejskich? Przykładowo przy całej drożyźnie żywnościowej w Chile i Argentynie, działka budowlana w Puerto Varas w Chile, czyli bardzo atrakcyjnej i wyjątkowo turystycznej miejscowości, takim miejscowym Kazimierzu nad Wisłą jest śmiesznie tania. Za 3 mln peso, czyli nieco ponad 20 tys. zł możesz kupić 5000 m2 nad samym jeziorem z widokiem na ośnieżony wulkan (tak, tak, dobrze kalkulujesz, jest to mniej więcej 4-5 miesięcy pracy przeciętnego nauczyciela).
W Patagońskim raju
A czy wiesz, że w Patagonii, gdzie po ostatnich Indianach słuch zaginął pewnie ze sto lat temu, finansowo życie jest przynajmniej dwa razy prostsze? Zarówno rząd Chile, jak i Argentyny za wszelką cenę stara się promować osadnictwo w tych pięknych, ale jednocześnie zimnych i niedostępnych rejonach. W prowincji Aysen na południu Chile wszyscy zatrudnieni w budżetówce zarabiają 180% pensji z Santiago.

A na Ziemi Ognistej nie ma podatków. Zarówno w Chile, jak i w Argentynie. Dodatkowo w Argentynie prawo zapewnia WSZYSTKIM zatrudnionym przynajmniej dwukrotne zarobki.
Esperar to po hiszpańsku czekać. Policjant w argentyńskiej Esperanzie zarabia 8000 peso argentyńskich miesięcznie czyli ok. 6000 zł na rękę. Esperanza liczy może ze 2 tys. osób i naprawdę jedyne co można robić, to czekać. Wydarzeniem sezonu są tu zazwyczaj wypadki z udziałem guanako, które 3-4 razy do roku wybiega na drogę i kończy rozmaślone na masce wypasionego pick-upa.
Witaj w domu
Ale pieniądze na bok. Czemu w ogóle zacząłem pisać ten wpis, a argentyńskie wino wciąż odciąga mnie od sedna? Ludzie.
Chile i Argentyna to zdecydowanie najbardziej podobne kraje do Polski, jakie odwiedziliśmy. Często bardziej rozwinięte, nieco droższe, może ludzie więcej zarabiają, ale cywilizacyjnie jesteśmy wyjątkowo podobni.
Studenci jak zwykle bez pieniędzy uwielbiają podróżować, a w szczególności chodzić po górach. W wakacje na Carreterze Austral atmosfera dzięki przyjezdnym z Santiago i Argentyny jest jak w pociągu do Włodawy. Nawet jeśli ich nie stać, to stopem, albo na rowerze wyjeżdżają na kilka tygodni do niedalekiej prowincji albo sąsiedniego kraju. W metropoliach pracownicy korporacji i lokalnych firm z niecierpliwością czekają na piątek, żeby na spokojnie napić się piwa i ewentualnie wyskoczyć nad morze do Villa del Mar albo Bahia Blanca. W lato grillowanie. Nazywają to tutaj asado, ale to przecież zwyczajny polski grill. Ale powiedz tylko jakiemuś Argentyńczykowi, że jadłeś świetne asado w Chile! Umarł w butach. W Chile? Przecież oni nic nie wiedzą o asado!

Na chilijskiej wsi podobieństwo jest tak uderzające, że gdyby przetransportować tu mojego dziadka, to zorientowałby się pewnie dopiero po kilku dniach. Mogą być strzeliste topole, mogą być i wierzby. Domy zupełnie identyczne.
Na podłogach linoleum albo skrzypiące deski, nad zlewem kalendarz z wyrywanymi kartkami i przepisami, których nikt nigdy nie użyje. Kredensy z czasów Pinocheta, niemal zupełnie jak od Gierka, których zdaje się tylko ideologiczne wahadło wychylone było w przeciwne strony. Nawet szklanki wewnątrz dzwonią w tym samym rytmie. Aż dziw, że wódki tu nie piją. Ale bimber pędzą. I to jaki! Z jabłek, gruszek, wiśni, czereśni i czego tylko chcesz.
Na ścianach święte obrazki, Jezus z promieniującym sercem i Ostatnia wieczerza szeroka na półtora metra. A już zupełnie rozwali Cię zapach kaflowej kuchni opalonej drewnem.

I nie wiem czy to te kaflowe kuchnie, rum i pisco lejące się strumieniami w Santiago i co drugim innym mieście, polska mentalność, grillowanie czy czekanie na piątek i weekendowe plany w korporacji, ale choć nigdy byśmy tego nie przypuszczali, Chile to pierwszy kraj, jaki odwiedziliśmy podczas tej podróży, w którym moglibyśmy zamieszkać.
.
Chcecie zdjęcia rdzennych Indian z Chile? Oto one:
.
![]() |
Los Lagos i Puerto Varas, Chile |
.
wydaje mi się , nie napewno nie pierwszy kraj w którym moglibyscie zamieszkac !juz niedługo stuknie 10000 km podróży gratulacje ! czy będzie jakis specjalny wpis z tej okazjii a może konkurs ! uściski
Uważne oko 🙂 To prawda – setka już za nami. Zupełnie na dniach… Zresztą ostatnio magii liczb było znacznie więcej, czemu z pewnością poświęcimy kilka słów we wpisie podsumowującym półtora roku. Już wkrótce. A z tej okazji i minikonkurs też będzie. Pewnie znowu na fejsbuku.
Sebastian:
Ceny nieruchomości są z pierwszej ręki. W pobliżu Puerto Varas widzieliśmy zresztą bilboardy o sprzedaży ziemi. W samym mieście pewnie faktycznie będzie drożej, takie pułapy to wyjątkowo wysokie. Zresztą miasto ma może ze 2km, a ziemię w dobrej cenie można kupić prawdopodobnie wzdłuż całego kilkudziesięciokilometrowego jeziora. Generalnie ziemia w słabo zaludnionym Chile jest relatywnie tania. Zdecydowanie tańsza niż w Polsce (i Islandii zapewne też : ) A dalej na południu, zważywszy na patagońskie dotacje i udogodnienia jest jeszcze łatwiej żyć.
Witam, gratuluje bloga zawsze z niecierpliwością wyczekuje nowych wpisów. Jedno małe pytanie odnośnie cen nieruchomości w Puerto Varas, czy aby zaszła pomyłka podczas przeliczania? Wg serwisu http://bit.ly/H5HKI8 ceny podobnych do opisanych lokalizacji oscylują raczej x10 (200tys $). Pozdrawiam z Islandii
p.s. spotkaliście jakiś polskich emigrantó w Argentynie/Chile?
Esperar znaczy również mieć nadzieję, a la ezperanza to nadzieja, więc mieszkańcom tej ziemi nie pozostaje chyba nic innego jak czekać i mieć nadzieję 🙂
Pozdrawiam z deszczowej Warszawy!
Witam! jakbyście kiedyś jeszcze zawitali do Chile to zapraszam do Puerto Montt na herbatkę :-).