Z pamiętnika podróżnika – Filipiny

Zmiany, zmiany, zmiany.

Wraz z nadchodzącym Nowym Rokiem zapowiadają się pewne zmiany na naszym blogu. Tak jak niedawno pisał w komentarzu Kuba K., w ciągu dnia podróży potrafi wydarzyć się więcej niż przez niejeden tydzień. W związku z tym oprócz wpisów przekrojowych, co pewien czas będziemy zamieszczać wyimki z pamiętnika podróżnika, który ostatnio zaczęliśmy prowadzić.

Zatem na początek – Filipiny:

20.12 – El Nido

Najbardziej zwariowany „Island hopping” w historii. Od lokalnego rybaka we wsi Corong Corong wynajęliśmy 2 małe łodzie, na których ledwo udało nam się zmieścić – odpowiednio 7 i 3 osoby. Oprócz pięknych wysp i najlepszej jak do tej pory wyłowionej muszli, do głównych atrakcji należy zaliczyć kilka awarii silnika na morzu, podczas których myśleliśmy, że na ląd będziemy musieli wrócić wpław oraz około 5-krotne całkowite przemoczenie przez notorycznie prześladujący nas deszcz. Było świetnie.

O północy udało nam się dostać na prom towarowy z El Nido do Coron, choć nie mieliśmy biletów. Przeżycie niesamowite, bo statek był zapakowany po brzegi i nie było dla nas wolnej przestrzeni nawet na podłodze. Ostatecznie wpakowaliśmy się na mostek i spędziliśmy noc pod kołem sterowym. Jako przepustki użyliśmy 2 butli rumu, więc do 3 w nocy czas upłynął nam na zajmującej rozmowie z załogą.

Prom towarowy z El Nido do Coron - ładunek zwierzęcy

Prom towarowy z El Nido do Coron - ładunek ludzki

Butelka 0,7 l wyśmienitego lokalnego rumu Tanduay kosztuje tutaj 60-90 peso (4-6 zł), co oznacza, że rum jest tańszy niż cola. W związku ze znacznie zwiększonym spożyciem w ciągu ostatnich 2 tygodni, stwierdzamy zagrożenie Chorobą Filipińską.

21.11 – Coron

Wyspaliśmy się jako tako. My na naszych materacach nieco lepiej niż Michel, który noc spędził na podłodze pod oknem kapitana. Do Coron przybyliśmy przed południem i niemal udało nam się uniknąć płacenia za bilety za prom, o które upomniano się 100 m od brzegu. Podróż na mostku promu towarowego niezapomniana.

Noc na mostku

Reszta dnia upłynęła nam na relaksacji i zorganizowaniu nurkowań na jutro. Przypadkiem udało nam się również znaleźć restauracyjkę, która ma mieć ponoć Internet 24 h, co pozwoliłoby nam zadzwonić do domu na święta. Zobaczymy.

Na kolację wciągnęliśmy przepyszną lokalną pizzę – pierwszą od wyjazdu z Polski. Nius dnia – Pauli pękły klapki.

22.12 – Coron

Michel zainspirował nas do pisania pamiętnika. Paula próbowała nawet na początku podróży coś pisać, ale wychodziło tego 4 strony dziennie, więc szybko się poddała. Michel pisze 5-10 zdań dziennie, więc w ten sposób może i nam się uda. Jedyna wada to fakt, że odzyskamy świadomość daty. Nawet trudno sobie wyobrazić, jakie to cudowne uczucie, nie mieć najmniejszego pojęcia, jaki dzisiaj mamy dzień. Żeby totalnie nie utracić z trudem wywalczonej wolności, postanawiamy nie liczyć dni tygodnia. Taki mały kompromis.

Ostatnio z naszymi wariatami działo się na raczej sporo, więc postaram się odtworzyć historię chociaż z kilku poprzednich dni (P.S. Wariaci, o których mowa, to oryginały jakich mało i o nich już wkrótce będzie osobny wpis).

Wariaci z Palawanu - połowa składu

Poza tym dziś nurkowaliśmy we wraku Olympia Maru i na rafie 7 Pecados. Wrak całkiem niezły, ale przejrzystość słaba – ok. 6-8 m. Za chwilę idziemy na masaż – pierwszy podczas tej podróży i zdaje się, że rozpocznie on nasze tournee po międzynarodowych technikach masażu.

Nurkowanie w Coron

Masaż w porządku, choć mnie masował chłop o dłoniach jak bochny, który do tego dość głośno sapał, a Michela podstarzała zapaśniczka. Paulinie trafiła się 23-letnia superzgrabna Filipinka o dłoniach jak płatki róży. Durny świat.

23.12 – Coron

Kolejny „Island hopping”. Na wariata dziś rano udało nam się znaleźć chętnych, którzy zorganizowali dla nas wyjazd na okoliczne wyspy i rafy. Największe wrażenie zrobił na nas Skeleton Wreck – wrak japońskiego statku zaopatrzeniowego z 1944 r., którego dziób spoczywa zaledwie na głębokości 5 – 8 m, więc można do niego schodzić nawet podczas snorklowania.

W poszukiwaniu duchów na Skeleton Wreck

W pewnym momencie zostaliśmy na 2 godziny na bezludnej wyspie, na której zostawił nas kapitan, ponieważ nasz czwarty pasażer chciał wcześniej wrócić do portu. Ciężko uwierzyć w naszą naiwność, ale na łodzi zostawiliśmy nasze plecaki z portfelami i paszportami. Przez chwilę wkręciliśmy sobie niezły film, ale na szczęście kapitan w czapce Świętego Mikołaja po nas wrócił.

Na kolację ma być typowo szwajcarskie danie w lokalnej restauracji pewnego Szwajcara, którego poznaliśmy wczoraj. O Szwajcarii zresztą dowiadujemy się równie dużo, co o Filipinach, bo od 3 dni podróżujemy już tylko we trójkę z Michelem.

Z kolei wieczorem mamy załapać się na filipińskie przyjęcie świąteczne. Dwa dni temu poznaliśmy Evelyn – Filipinkę, która przyjechała tu z Manili i osiadła na dobre. Oczywiście jak na Filipinkę przystało od razu zaprosiła nas na dzisiejszą imprezę, o czym zupełnie zapomnieliśmy. Dziś spotkaliśmy ją ponownie, gdy niosła 5 litrów rumu, więc wieczór mamy z głowy. Ciekawe, co będzie z Michelem, który jutro rano ma lot do Manili.

Zagrożenie Chorobą Filipińską wzrasta.

Niemożliwe nie istnieje

24.12 – Coron

Michelowi udało się jakoś zebrać na lot po 3 godzinach snu. Znów jedziemy sami.

Filipińczycy są niesamowici. Rano poszedłem po bułki do naszego zaprzyjaźnionego sklepu i przegadałem z chłopem ponad pół godziny. Nie chciał mnie wypuścić zanim nie zjadłem jego ryżu zapiekanego z miodem w liściach bananowca. Przekąska pycha.

Na kolację wigilijną za 200 peso (14 zł) szwedzki stół i darmowe piwo. Dla mnie całe pieczone prosię na słodko, a dla Pauli ponadpółmetrowe tuńczyki z grilla. Zagrożenie Chorobą Filipińską podniesione do poziomu czerwonego.

W pewnej restauracji z Wi-fi, pozwolili nam przyjść dłuuugo po zamknięciu, żeby zadzwonić do domu. O pierwszej w nocy zasiedliśmy przy opustoszałych stolikach na 2 godziny telekonferencji ze stołami wigilijnymi w Polsce.

Dzień wesoło-smutny.

25.12 – Coron, Manila, Donsol

Znów akcja nie z tej ziemi. Rano podczas płacenia za hotel (350 peso za noc = 25 zł) właściciel zaprosił nas na świąteczne śniadanie. To pierwsza nasza wizyta u Filipińczyków w domu. Lokalne frykasy i prawie godzina rozmowy sprawiają, że niemal spóźniamy się na samolot. Na szczęście jest „filipino time”, czyli miniwan przyjechał pół godziny później, a samolot i tak jest opóźniony.

Lecimy do Manili. Potem postaramy się poszukać nocnego autobusu do Donsol, bo jeszcze przed wyjazdem chcemy popływać z rekinami wielorybimi.

Palawan w lotu ptaka

26.12 – Pilar, Donsol

Nie wiem czy to jakaś passa czy jaki czort, ale dziś znowu zostaliśmy ogłuszeni filipińską gościnnością. A było to tak:

Ze względu na Święta jedyny autobus, jaki udało nam się wczoraj znaleźć w kierunku Donsol, to stary nieklimatyzowany grat do Pilar. Autobus nie był nawet skrojony dla Filipińczyków, a raczej dla krasnali, więc wyjechawszy o 14, o 2 nocy wylądowaliśmy w tej szerzej nieznanej mieścinie zlani potem z powykręcanymi rękoma i zdrętwiałymi nogami. Zdecydowanie najbardziej groteskowa podróż jak do tej pory.

Żeby nie spać na dworcu, rozłożyliśmy się z naszymi plecakami w kościele, ale o 4 obudziły nas przygotowania na mszę o 4:30. Po przegadaniu pół godziny z przemiłą rodziną, dajemy się namówić na mszę. Nie licząc statystowania w kilku ślubach znajomych, to pierwsza nasza wizyta w kościele od jakichś 3-4 lat.

Po mszy przemiła Filipinka zaprasza nas do siebie do domu w oczekiwaniu na jeepneya do Donsol. Śniadanie, pomoc jej mężowi w łowieniu i sortowaniu ryb oraz przemiłe pogaduchy sprawiają, że zostajemy niemal do 8 rano.

Na farmie ryp lapu-lapu

Miasto budzi się do życia, a my po niemal nieprzespanej nocy i tak niesamowitej lawinie wrażeń, mamy złudzenie, że dzień zbliża się ku końcowi. A musimy jeszcze dotrzeć do Donsol, znaleźć nocleg, wrócić 50 km do Daragi do najbliższego bankomatu i zorganizować wypad na poszukiwanie rekinów wielorybich na jutro.

.

P.S. Ważne – udało nam się wreszcie wrzucić obiecany dawno temu filmik z Nepalu z błogosławieństwa krwi. Filmik można obejrzeć tutaj.

.

Jeden komentarz Dodaj własny

  1. samsonelo pisze:

    powodzenia życzę 🙂 i samych przyjemnych przygód po drodze! ahoj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s