Żeby wszystko było jasne. Wiem, że jesteśmy na Filipinach. Wiem, że miało być o Chinach. Ale tak się akurat składa, że właśnie siedzimy pod palmowym dachem knajpki na przepięknym Palawanie, sącząc lokalne piwko San Miguel i zebrało nam się na wspominki.
W tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnych, taaak i niepowtarzalnych uzmysłowiliśmy sobie, że jednak musimy się z Wami podzielić pewnymi smaczkami, które tak często nam uciekają. Nasza podróż ma to do siebie, że w zasadzie chcielibyśmy publikować przynajmniej jeden wpis dziennie, a czasem przydałoby się, żeby i dwa. Oczywiście na to nie możecie liczyć, bo po pierwsze jesteśmy na wakacjach, a po drugie podróżowanie jest na tyle zajmujące, że nawet nie ma kiedy tego pisać.
W związku z tym możemy pójść na kompromis i napiszemy, o czym nie napiszemy. Dziś rozpoczynamy cykl Nienapisanych Wpisów, który choćby w kilku żołnierskich słowach będzie przedstawiał co ciekawsze spostrzeżenia i obserwacje z poszczególnych krajów.
A zatem Nepal:
Katmandu – backpackerska stolica świata
Nie będzie relacji z niezwykłego miasta, w którym spokojnie można przepaść na tydzień albo i dwa, dając się porwać lokalnej bądź backpackerskiej atmosferze.
Czasem ciężko wyjść poza sam Thamel, gdzie w tysiącach małych sklepików istniejących tylko dla turystów można kupić wszystko, czego dusza zapragnie, a resztę zrobić na zamówienie. Tuż obok, w bocznych uliczkach tętni prawdziwe życie, a niezliczone jedno- i dwuosobowe szwalnie, garbarnie, ubojnie i zakłady muzyczne zaopatrują wszystkich detalistów. Że o milionie restauracji, kawiarenek i barów nie wspomnę. Tu również można dać się zaprosić na przepyszną nepalską herbatkę z mlekiem, a przy odrobinie szczęścia poznać jakiś przemiłych Nepalczyków, która to znajomość może przetrwać lata.
Tymczasem poza Thamelem Katmandu również jest pasjonujące. Ze swoim starym miastem, niezliczonymi często nieodkrytymi świątyniami czy obleganą, acz nadal wartą zobaczenia Świątynią Małp, z której rozpościera się widok na całe miasto. No i kilka, jeśli nie kilkanaście okolicznych miast i miasteczek, których w większości nie zdążyliśmy nawet zobaczyć, a w których spotkać można m.in. prawdziwych joginów i sadhu.
Wesoły autobus
Nie będzie również nawet słowa o transporcie w Nepalu, który jest niezwykłą przygodą nawet dla ludzi o niewygórowanych oczekiwaniach dotyczących bezpieczeństwa i bardzo elastycznym podejściu do własnej przestrzeni życiowej.
Autobusowe wraki, pamiętające Jimiego Hendrixa i pierwsze lądowanie na Księżycu, tylko dla zmyły posiadają 25 miejsc, bo ich ładowność jest nieograniczona, a 25 osób zabierają na dachu. My z Katmandu do Dhunche (110 km – 9 godzin) jechaliśmy z ok. 80 pasażerami, rozłożonymi na obu poziomach.
Innych atrakcji też nie brakuje, bo jeśli akurat nie przytrzymujemy komuś niemowlaka lub worka pietruszki, to wpychamy w uszy stopery, żeby nepalski folk lub co gorsza pop nie rozsadził nam uszu. Autobus staje co 500 metrów, bo co i rusz wsiada seler, wysiadają kurczaki, pakuje się ryż albo wyskakuje brukiew. Zresztą dobrze, że w autobusach jest tak wesoło, bo przynajmniej odrywa to wzrok od bezkresnych przepaści i dróg, których nie ma.
.
Święta, święta
Nie napiszemy również, że Nepalczycy mają fioła na punkcie świąt i świętowania oraz że są najbardziej rodzinną nacją, jaką znamy. Nasz pobyt w tym kraju wypadł tuż po najważniejszym święcie w roku – Dasain i zbiegł się akurat z drugim najważniejszym – Diwali.
Hinduskie święto Diwali trwa 5 dni, z których każdy kolejny poświęcony jest innemu bogu lub bogini, mających zapewnić wszystko od pieniędzy i urodzaju po szczęście rodziny. Podczas każdego z dni świętują także różne zwierzęta, będące emanacją lub towarzyszami poszczególnych bóstw, w tym czasie mogące liczyć na szczególne względy. I tak np. Dzień Krowy poświęcony jest bogini bogactwa Lakshmi, a przed nim wypadają kolejno Dzień Kruka, Dzień Psa i Dzień Wołu.
Ostatnim dniem Diwali jest drugi najważniejszy dzień w roku – Tihar, w którym to wszyscy mężczyźni udają się w rodzinne strony, by otrzymać błogosławieństwo od swoich sióstr. Podczas tych świąt najlepiej przekonaliśmy się, jak przyjaźni są Nepalczycy, bo wielokrotnie zostaliśmy potraktowani jak rodzina i nawet właściciel hotelu w Katmandu zaprosił nas do wspólnego świętowania.
Ponadto w Dolinie Katmandu, której mieszkańcy posługują się kalendarzem innym niż reszta Nepalu, nazywanym Nepal Sambat, podczas naszego pobytu przypadł akurat Nowy Rok, który tym samym stał się dla nas pierwszym Nowym Rokiem w tym roku.
Mówią na niego Jack
Niezwykła historia życia pewnego Nepalczyka, w którego losach odbija się zawiła i poplątana historia całego kraju i narodu. Człowieka, który ciężko pracuje od 13 roku życia, przez większość czasu utrzymując 5-osobową rodzinę i opłacając szkołę i studia dwóch starszych braci, a także swoje.
Historia o niezwykłym poświęceniu i oddaniu rodzinie, które sprowadziło się również do przepisania, na prośbę matki, ziemi starszemu bratu. Ziemi, na której stoją z mozołem wybudowane domki letniskowe, służące jako hotel w dżungli. A wszystko po to, by status społeczny najstarszego syna był na tyle dobry, by znaleźć mu żonę w ramach aranżowanego małżeństwa, które to małżeństwa nadal stanowią ok. 40% zawieranych związków w Nepalu.
W tle historia konfliktu wewnątrznepalskiego z maoistami, przez których cała rodzina musiała opuścić rodzinną wioskę i którzy wprost niemiłosiernie utrudniają życie w tym kraju uczciwym ludziom.
Wbrew wszystkiemu jeden z największych optymistów i patriotów, jakich kiedykolwiek spotkaliśmy, nie ustaje w wysiłkach naprawiania świata. Dopłaca do nierentownego maleńkiego hotelu, w którym zatrudnia aż 6 pracowników tylko po to, żeby ich rodziny miały przynajmniej ryż do jedzenia na zimę. Ponadto opłaca szkołę podstawową pewnemu dwunastolatkowi, który w przeciwnym wypadku nie miałby najmniejszych szans na pomyślną przyszłość.
Takich wątków w życiu Jacka są dziesiątki, dlatego nie będziemy o nim pisać. O jego życiu mógłby powstać nie tylko wpis, ale cała książka.
.
—————————————
Więcej zdjęć z Nepalu można obejrzeć w nowej galerii.
![]() |
Nepal |
.
Tak tylko skrobię, żeby podziękować za systematyczne wpisy i podzielić się refleksją, że podróżując, w ciągu tygodnia doświadcza się więcej niż przez rok siedzenia w domu. Aż dziw bierze ile różnych zdarzeń może pomieścić jeden dzień w podróży, który w domu, ot tak po prostu sobie mija niezauważony. W robocie o 11:00 robisz sobie drugą herbatkę i zastanawiasz się co właściwie dzisiaj już zrobiłeś. A w podróży, do 11:00 zdążyłeś od rana zgubić się dwa razy, odnaleźć źródło pitnej wody (hura!), uciekać przed dzikimi końmi, skręcić kostkę, spóźnić się na autobus, złapać stopa, poznać przemiłego kierowcę i jego niemego pomocnika i nowy styl muzyczny, wyspowiadać się podczas niebezpiecznej jazdy, przysiąc, że już więcej nie weźmiesz stopa… hmm trochę mnie poniosło 😉 Tak trzymać, niech żyje przygoda – pozdrowienia z Polski 🙂
dobrze wam idzie niepisanie, niepiszcie częściej 🙂
Wzruszyła mnie hostoria Jacka, trzymam kciuki za takich ludzi:))) Tuż przed polskimi Świętami myślę jak nicnieznaczącym symbolem jest w Polsce pusty talerz proforma na wigilijnym stole, wobec bezmiaru życzliwości i gościnności, której doświadczacie. Pozdrawiam