Na początek rozwiejmy tajemnicę. Jesteśmy w Nowej Zelandii. Po 15 tygodniach spędzonych na morzu rozstaliśmy się z naszym kapitanem i od jakiegoś czasu odkrywamy już hobbiton.

Tymczasem kilka tygodni temu wpis, w którym dywagowaliśmy nad naszym podróżniczym szlakiem wywołał dyskusję, jakiej już dawno nie mieliśmy. W związku z tym dziś kilka słów na temat porzucenia fenomenalnego jachtu i łapania jachtostopa na Pacyfiku w ogóle.
Jak pamiętacie, wybór spod znaku Alaska czy Argentyna długo zakłócał nam spokój snorklowania z mantami, a obie opcje wciąż wydawały nam się jednakowo atrakcyjne. Nie mogąc się zdecydować, ostatecznie rzuciliśmy monetą. To, że wypadła Nowa Zelandia wydało nam się na tyle nieprawdopodobne, że postanowiliśmy grać do dwóch zwycięstw. Jednak kolejny rzut i wynik 2:0 przekonał nas, że może nie ma się co wadzić z losem i wysiadamy.
Co bardziej dociekliwi pewnie stwierdzą, że całe losowanie było ustawione już w przedbiegach, gdy reszkę przypisaliśmy naszej łodzi, mimo że jak powszechnie wiadomo i tak „zawsze wypada orzeł”.
Przekonując nas do pozostania na łodzi, pisaliście w komentarzach, że taki rejs się nie powtórzy, więc powinniśmy łapać wiatr w żagle i gnać aż po Alaskę. Jak się przekonaliśmy przez ostatnie kilka miesięcy, właśnie z niepowtarzalnością owego rejsu nie do końca macie rację…
Ale za nim o nieograniczonych możliwości łapania jachtostopa na Pacyfiku, a nawet w Europie, kilka słów celem rozświetlenia oceanicznego mroku.
W żeglowaniu zdecydowanie najważniejszy jest sezon. Na przełomie kwietnia i maja, wraz z ustaniem ostatnich cyklonów, na Pacyfik jak co roku wypłynie flota prywatnych jachtów z Australii i Nowej Zelandii. Kilka miesięcy wcześniej na spotkanie z nimi wyruszą żeglarze z USA, a także Francuzi, Brytyjczycy i Niemcy, którzy około lutego zdecydują się przekroczyć Kanał Panamski.
Wszyscy oni będą płynąć na zachód, zgodnie z kierunkiem pasatów. Część wyruszy na północ od równika – na Wyspy Marshalla, Tuvalu, Tokelau i Kiribati (tu ciekawostka – nazwę tego kraju, ku naszemu niegasnącemu zdumieniu, wymawia się „kiribas”). Jednak znaczna większość jachtów wybierze pasaty na południe od równika i popłynie do Polinezji Francuskiej, na Wyspy Cooka, Samoa, Tonga i Fidżi. Będą żeglować do października, a nawet listopada. Gdy dotrą na Fidżi, część zostanie w dobrze chronionych wodach tego archipelagu, a część popłynie dalej – do Australii lub Nowej Zelandii, aby zdążyć przed kolejnym cyklonem. W kolejnym roku wyruszą dalej na zachód (który skądinąd po przekroczeniu linii linii zmiany daty na Fidżi, stanie się już wschodem) – na Vanuatu, Wyspy Salomona, Papuę, Filipiny aż po Indonezję, Malezję i Tajlandię.
Dzień dobry, czy płynie Pan może do Polinezji?
Sezon żeglarski ma poważne implikacje. Po pierwsze od grudnia do marca po południowym Pacyfiku niemal nikt nie pływa, a jacht można złapać w zasadzie wyłącznie na krótkie dystanse – wewnątrz archipelagów Fidżi albo Polinezji Francuskiej. Jest tam na tyle bezpiecznie, że w razie zbliżającego się cyklonu czy poważnego sztormu, zawsze łatwo znaleźć bezpieczną zatokę na kilka tygodni.
Ale jeśli jesteś w Polinezji pomiędzy lutym a czerwcem, na Fidżi czy Tonga od maja do sierpnia, albo na Vanuatu czy w Nowej Kaledonii pomiędzy sierpniem a październikiem, znalezienie jachtu płynącego dalej na zachód jest niemal gwarantowane.
Załogi, szczególnie na wymagające przeprawy do Australii i Nowej Zelandii, potrzebuje prawie co trzeci właściciel jachtu, a reszta tych wyluzowanych, często spędzających całe lata na łodziach ludzi, chętnie przygarnie na kilka tygodni strudzonego wędrowca z plecakiem.
Jon, nieugięty Bask, przeżeglował niedawno jachtostopem z Hiszpanii do Nowej Zelandii w ciągu dwóch sezonów żeglarskich, łącznie na trzech czy czterech łodziach. Podróż kosztowała go tyle, co jedzenie kupowane w supermarketach i okazjonalne wydatki na nurkowanie i rum.
Licząc na siłę uroku osobistego i kontakt bezpośredni, łódź faktycznie najłatwiej znaleźć w marinie. Tu niestety trzeba wiedzieć, gdzie szukać i być w odpowiednim miejscu i czasie. Mariny często znajdują się nie w dużych miastach, a w żeglarskich ośrodkach nieopodal. Przykładowo w Nowej Zelandii jacht najpewniej znajdziemy nie w Auckland, a w portach Opua albo Whangarei, z których na Pacyfik wypływa 90% łodzi. Na Fidżi najlepszym miejscem do szukania jachtostopa jest nie Nadi i Suva, a Vuda Point Marina i Savusavu na Vanua Levu. Z głównych miast duże mariny, gdzie bardzo łatwo złapać jachtostop mają Papete w Polinezji, Port Vila na Vanuatu czy Pago Pago na Amerykańskim Samoa.
Ale co, jeśli nie przechadzasz się akurat koło Kanału Panamskiego ani nie jesteś na Tahiti czy Fidżi?

Żeglarze internetowi
Cztery miesiące temu naszego kapitana znaleźliśmy w Internecie. Mimo że wirtualnych społeczności zrzeszających właścicieli jachtów jest kilka, strona Find a Crew jest w tym względzie nieoceniona. I dziś, mając nieco więcej doświadczenia, śmiało możemy stwierdzić, że jeśli tylko chcesz żeglować i jesteś wystarczająco elastyczny, możliwości są niemal nieograniczone.
Bruce z Nowej Zelandii, podobnie, jak kilkadziesiąt innych osób w tym kraju (także Amerykanów czy Francuzów przeczekujących właśnie tegoroczne cyklony), szuka właśnie załogantów na maj, gdy wyruszy do Polinezji Francuskiej.
Szwajcar Olivier żegluje właśnie w południowej Argentynie i choćby od jutra chętnie przygarnie jedną lub dwie osoby do pomocy w przeprawie przez Patagonię, Cieśninę Magellana aż po Wyspę Wielkanocną, Polinezję i zachodni Pacyfik.
Jest oczywiście i nasz kapitan Rick, którego chętnie oddamy w dobre ręce, a który poszukuje właśnie załogi na Wyspach Salomona do dalszego rejsu przez Mikronezję i Japonię aż po Alaskę.
A może na Śródziemne?
Ale jeśli chcesz załapać się na jachtostop, nie trzeba oczywiście szukać aż tak daleko. Kilka dni temu napisał do nas Eduardo z Portugalii. Eduardo siedzi obecnie zakotwiczony w Lizbonie i z nosem na kwintę poszukuje szczęśliwca, który pomoże mu przeżeglować Morze Śródziemne. W kwietniu przyszłego roku wyruszy dookoła Hiszpanii, przez Baleary, Maltę, Włochy aż po wyspy greckie. Podobnie jak większość porządnych żeglarzy, Eduardo pokrywa wszystkie koszty związane z łodzią, więc potencjalny załogant zapłaci jedynie za wino i pizze, które przetrawi w portach po drodze. Nie wymagane ŻADNE doświadczenie.
Konkurencję czyni mu jednak Francesco, który aktualnie w Grecji poszukuje chętnych, którzy także za darmo zechcą pożeglować z nim po Cykladach i Sporadach począwszy już od stycznia.
Całe szczęście oferty, nie jak w telefonii komórkowej, można łączyć. W styczniu Francesco, w kwietniu Eduardo. Voila!
Haczyk
Strona Find a Crew ma jedną wadę. Żeby właściciel łodzi mógł skontaktować się z potencjalnym załogantem, jedna ze stron musi wykupić abonament członkowski (ok. 30 USD za miesiąc). Szczęśliwie takimi drobnostkami jak 30 dolarów miesięcznie nie przejmują się zazwyczaj właściciele jachtów, co znacznie ułatwia życie potencjalnej załodze.
Z szukaniem łodzi w Internecie jest także taki problem, że część właścicieli jachtów na Find a Crew załogantów traktuje nie tylko jako pomocników, ale dofinansowanie i życzy sobie po 20-30 dolarów za dzień żeglowania od osoby. Trzeba przyznać, że nie są to zupełnie beznadziejne oferty, zważywszy na brak jakichkolwiek innych wydatków, często dostępny kompresor i sprzęt nurkowy oraz żeglowanie przez niemal nieodwiedzane rubieże Pacyfiku.
Ale fakt faktem 20-30 dolarów dziennie to już czysty biznes dla właścicieli jachtów, a nie szukanie pomocnika do wciągania żagli i kotwicy i wieczorne pogaduchy przy rumie. Ofert czysto żeglarskich, gdzie właściciele oczekują dzielenia kosztów żywności i paliwa nie brakuje, a w tym przypadku koszty maleją do ok. 100-200 dolarów miesięcznie!
Reasumując, w żeglowaniu zakochaliśmy się na zabój i na Pacyfik z pewnością jeszcze wrócimy. Jeśli nie własnym jachtem, to z pewnością jako załoganci. Obecnie spokój naszych dusz zakłóca właśnie myśl czy brnąć wkrótce do Ameryki Południowej czy też może poczekać w Nowej Zelandii do kwietnia i wraz z rozpoczęciem nowego sezonu żeglarskiego na Pacyfiku bez problemu złapać jachtostop z kompresorem do nurkowania zmierzający do Polinezji Francuskiej, na Tonga albo Wyspy Cooka.
Ta kluczowa, choć zapewne przypadkowa decyzja będzie musiała zapaść już wkrótce.
.
Znakomite wieści!!! Bardzo pięknie dziękujemy za takowe i życzymy szczęścia 🙂
Jedno pytanie mamy… Może wiecie, gdzie w Ameryce Południowej szukać możliwości dostania się w kierunku Nowej Zelandii? W Valparaiso, w Ushuaia czy może jeszcze gdzie indziej?
Pozdrawiamy 🙂
KasiaimareK
Z Ameryką Południową jest pewien problem. Niewiele osób opływa obecnie Horn i przemierza zachodnie wybrzeże kontynentu. Najlepiej zdecydowanie w Panamie i Meksyku, bo stamtąd pływają wszyscy.
Pozostaje jeszcze Find a Crew. Radziłbym przeczesać wyszukiwarkę pod każdym kątem. Łodzie pływające obecnie w Chile, Argentynie, Ekwadorze, Kolumbii, zmierzające do Polinezji Francuskiej, Samoa, Cooka, Fidżi, itp. Większość łodzi i tak w listopadzie tego roku będzie wybierała się do Nowej Zelandii, ale póki co w głowie ma inne kraje.
Społeczność żeglarska ma czas i raczej rzadko kto będzie wybierał się bezpośrednio do Nowej Zelandii. Bo i czemu miałby odpuścić Wyspę Wielkanocną/Polinezję/Fidżi czy Pitcairn. Jak ja będę miał jacht i będę przepływał akurat obok na pewno nie odpuszczę…