Rok, nie wyrok, jak zapewne pomyślała Aleksandra Jakubowska, wysłuchawszy werdyktu w sprawie Afery Rywina (której przecież nie było).

My też lecimy tym tropem i po roku podróży jesteśmy jeszcze w szczerym polu błękitnego oceanu. Nie dość, że nie udało nam się nawet dotrzeć do linii zmiany daty, to od kilku tygodni wręcz zaczęliśmy się cofać.
Po sześciu tygodniach oceanicznej przygody dobrnęliśmy do Espiritu Santo – największej wyspy Vanuatu. Tym samym zbliżamy się do północnych peryferii kraju, a przed nami już za kilka dni na horyzoncie powinny ukazać się najbardziej niedostępne archipelagi Banksa i Torresa.
Bezkresnego przestwór oceanu
Tymczasem przemierzamy kolejne wyspy, a żeglowanie spodobało nam się znacznie bardziej niż się spodziewaliśmy. Kilka dni temu snorklowaliśmy z dugongami na Epi, przedwczoraj naszej łodzi na oceanie znów towarzyszyły delfiny, a jutro wybieramy się na Million Dollar Point – zatokę, w której po II Wojnie Światowej Amerykanie zatopili setki pojazdów opancerzonych i tony sprzętu wojskowego, którego nikt nie chciał od nich kupić.
Cieszymy się więc każdym dniem, dopływamy w zupełnie nieodwiedzane rejony i spotykamy lokalnych mieszkańców, którzy są jednymi z najbardziej otwartych i niesamowitych ludzi, jakich odwiedziliśmy.

Właśnie dzisiaj przedłużamy 30-dniową wizę do Vanuatu, która okazała się zdecydowanie zbyt krótka dla naszego Freestyle’u. Zostaniemy tu przynajmniej jeszcze kilka tygodni, a następnie ruszamy na Wyspy Salomona, które zdają się być jeszcze bardziej rozproszone po oceanie, jeszcze bardziej oddalone od cywilizacji i jeszcze rzadziej odwiedzane. Żeglować będziemy zatem przynajmniej do połowy listopada, a kto wie, co potem.
Czas wyborów
Jak zapewne wiecie, nadchodzi czas wyborów. I to wyborów nie byle jakich.
Nasz kapitan płynie do Zjednoczonych Stanów Mikronezji, państwa, o którym nie słyszała nawet większość pasjonatów geografii. Na horyzoncie stany Pohnpei i Chuuk (zobacz na mapie), wspaniałe atole na środku Pacyfiku z dziesiątkami japońskich samolotów zestrzelonych w czasie II Wojny Światowej spoczywających w lagunach. A następnie wyspy Yap, prawdopodobnie ostatnie już miejsce na Pacyfiku, gdzie mieszkańcy nadal chodzą w spódniczkach z trawy, a kobiety dumnie odsłaniają piersi.

Tymczasem już namówiliśmy naszego kapitana na Filipiny, na których można by przeczekać sezon cyklonów przez 2-3 miesiące na początku przyszłego roku. Tym samym do Japonii i dalej na Alaskę zamiast przez amerykański Guam wybralibyśmy się przez nieco już nam znany raj na ziemi. Więc kto wie czy zamiast dookoła świata, za kilka miesięcy nie wrócimy znowu do Azji.
Problem tylko w tym, ze wówczas nie odwiedzilibyśmy Nowej Zelandii i Ameryki Południowej. Więc takie oto mamy obecnie dylematy – żeglować w niezbadane czy jechać dookoła świata? Wysiąść na Salomonach i próbować złapać kolejny jachtostop do Australii czy brać to co najlepsze na Pacyfiku??
Głos w tej kluczowej sprawie musimy oddać gdzieś do połowy listopada.
Pół roku w rozkroku
Jak być może niektórzy z Was pamiętają, pierwsze półrocze upłynęło nam od Indii do Laosu. Już po kilku miesiącach i nieplanowanych odskokach na Filipiny czy do Birmy, plan powoli zaczął się sypać.

Jednak odkąd sześć miesięcy temu przejechaliśmy cały Laos stopem, nasza podróż wkroczyła w zupełnie nowy rozdział. Przez kolejne 2 miesiące pokonaliśmy stopem Tajlandię, Malezję i Borneo, wielokrotnie lądując u naszych dobroczyńców w domach. Równo trzy miesiące spędziliśmy następnie w Indonezji, wspinając się na wulkany, nurkując z mantami czy pomieszkując z morskimi cyganami Bajo, już zupełnie tracąc z oczu zakładany czas podróży. To właśnie wtedy zapadła też ostateczna decyzja, żeby kontynuować podróż bez daty powrotu przynajmniej przez kolejny rok.

Księżycowe krajobrazy Jawy, bezkresne plantacje herbaty Cameron Highlands, nurkowanie w zupie rybnej na Komodo, roześmiane wioski Akha, najlepsza kuchnia świata w Tajlandii, kopalnie siarki w kraterze wulkanu, sterylne miasto przyszłości w Singapurze, oko w oko z żółwiami morskimi na Derawanie, życie w dobrobycie w australijskim stylu, no i jacht. Oceaniczna przygoda, nauka żeglowania, dzikie wyspy i szum oceanu wprowadzają nas w kolejny rok podróży.
Duchowo drugie półrocze też przyniosło sporo nowości. Kupowaliśmy już niemal bilety powrotne do Polski, rozważaliśmy czy nie osiąść na indonezyjskiej wyspie, chcieliśmy przeprowadzać się do Australii, a obecnie kombinujemy, jak zorganizować kilkaset tysięcy, żeby czym prędzej nabyć piękne pływające cacko oceaniczne.
Korzystając zatem z okazji, chcieliśmy złożyć sobie najserdeczniejsze życzenia z okazji pierwszej rocznicy w podróży dookoła świata (półkuli wschodniej??).
I Szczęśliwego Nowego Roku! Amen.
.
———————————————————-
Podczas oceanicznych wieczorów udało nam się także skompilować kolejną superprodukcję pod hasłem Wyszperane z Naszego Wciąż Puchnącego Dysku, czyli materiały nigdy dotąd nie publikowane.
Czuwaj!
.
.
Gratulacje i dużo pozytywnej energii ślę! 🙂 I nie wracajcie zbyt szybko! 🙂
Ekstra!!
Już nawet bałam się patrzeć na daty tej „rocznej” podróży. Nie chciałam zapeszać i nagle przeczytać posta ze lotniska Chopina ;)(chociaż też pewnie byłby ciekawy ;))
Podróżujecie, piszcie i fotografujcie ile się da 🙂 Taka never ending story 🙂
agnitz, napisała to wszystko co chiałam, wiec mogę się tylko pod tym podpisać 🙂
Najbardziej , to bałam się sprawdzać kiedy zaczęła sie ta Wasza przygoda. Wiedziałąm, ze rok, to jakoś „już” i musicie wracać, ale wiedziałam też, ze przemierzacie właśnie bezkres Oceanu i coś mi się nie zgadzało.
Strasznie się cieszę, ze to jeszcze nie koniec 🙂
ps. a co z pracą? 😉
Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za ciepłe słowa. Przyjemnie się pisze, wiedząc, że jest komu to czytać. Całe szczęście przed nami (i Wami) jeszcze pół świata!
A praca jak to praca – jak kocha, to poczeka.
hej, ja to czuję, jakby nie było Was w Wawie już dłużej.. także ten rok w podróży mnie zaskoczyl. Rok? to dopiero rok?