W ramach pielęgnacji literatury epistolarnej, zapraszamy na kolejne birmańskie wynurzenia. Tym razem dowiecie się m.in. za czym najbardziej tęskniliśmy po miesiącu spędzonym w Bimie oraz o jakie cuda wzbogacił się ostatnio nasz pamiątkarski skarbiec.
28.02 – Amarapura
Wycieczka pod Mandalay do dawnej stolicy królestwa. Przez cały dzień udało nam się przejść zaledwie 1200 metrów drewnianym mostem Ubein. Wyjątkowo malowniczy, zbudowany na tekowych palach jest jak zwornik, wokół którego gromadzi się całe okoliczne życie.

Rano weszliśmy na most, kilka godzin później zjedliśmy przekąski po kilkuset metrach, o 15 zatrzymaliśmy się na obiad w połowie długości, a na zachód słońca dotarliśmy wreszcie na drugi brzeg.

Tu wciągnąłem się w strzelanie z procy z jednym z chłopaków, a on pokazał nam m.in., gdzie nieopodal z wody wystaje ludzka czaszka, której pochodzenia nikt nie potrafił nam wyjaśnić. I tylko dziecko ma odwagę mówić o tym głośno. Dziwna sprawa…
Z Amarapury odległej od centrum Mandalay zaledwie o 15 km wróciliśmy nieplanowanym stopem. Już po zmroku, idąc piechotą na lokalny autobus, zgarnął nas pick-up z 14-osobową wiejską rodziną. Podrzucili nas pod sam hotel i choć nie mówili słowa po angielsku i wracali z jakiejś ciężkiej pracy w polu, nie chcieli od nas ani grosza.
P.S. Paula kupiła dwa ciekawe naszyjniki i bransoletkę z pestek arbuza (łącznie 5 zł), a ja na koniec za 7 zł nabyłem od chłopaczka ręcznie rzeźbioną procę z bawolego rogu. Jest to z pewnością jedna z najlepszych pamiątek z podróży jak do tej pory, porównywalna jedynie z mieczem szamana Sherpów z Nepalu i wielką muszlą wyłowioną na filipińskim Palawanie.

02.03 – prom
Pobudka o 4 rano. A potem całodzienny prom do Bagan. Wolno, gorąco, niewygodnie, ale niebywale różnorodnie. Birmańczycy za bilet płacą nieco ponad jednego dolara (obcokrajowcy 10), więc łódź jest zapakowana od podłogi po sufit. A że Irawadi o tej porze roku to jedno wielkie płytkie rozlewisko, łódź musi cały czas lawirować od brzegi do brzegu, aby nie osiąść na mieliźnie.

Najbardziej niesamowitą częścią podróży są jednak przystanki w nadbrzeżnych osadach, w których życie toczy się wokół przybijających regularnie promów.

Dziesiątki przekupniów, banany i kurczaki na głowach, ktoś transportuje na prowincję kilkusetkilowy wał korbowy z Mandalay, a ktoś inny wrzuca kłody drzewa na prom. Birmański folklor w pełnej krasie.
No i przyjemnie od czasu do czasu spędzić dzień na czytaniu książek, rozmowach i generalnym nicnierobieniu. Wiele mądrego można wymyślić.
04.03 – Bagan
Kolejny dzień rowerowego zwiedzania Bagan. Rewelacja. Jak do tej pory największe wrażenie zrobiła na nas świątynia Tha-Beik-Hmauk. Przepiękna, bardzo duża i można wspiąć się na jej szczyt, skąd roztacza się najlepszy jak do tej pory widok. No i przede wszystkim miejsce to w ogóle nie jest odwiedzane przez turystów i sprzedawców pamiątek. Czasem przez wiele dni nikt nie trafia do tej świątyni i tylko miejscowi pasterze kóz żyją na dziedzińcu spokojnym życiem.
W drodze powrotnej wdaliśmy się w dyskusję z miejscowym nauczycielem, a on pokazał nam swoją prowizoryczną szkołę we własnym mieszkaniu. Oczywiście na koniec poprosił o pieniądze na zeszyty i długopisy. Na razie nie mamy jednak pewności czy wszystko nie było zgrabną inscenizacją, więc jutro najdziemy go z zaskoczenia, a zamiast pieniędzy przyniesiemy zeszyty i długopisy.

P.S. Nie możemy nacieszyć się wiadomościami ze świata. W ciągu naszej miesięcznej podróży po Birmie Internet mieliśmy jedynie okazjonalnie, a telewizji w ogóle. Tymczasem teraz w naszym hotelu w Bagan (Shwe Na Di – 10 USD za dwójkę z łazienką ze śniadaniem) tylko przełączamy między CNN i BBC, z otwartymi ustami oglądając to, co dzieje się w Libii, Jemenie czy Omanie. No i Mubaraka też na szczęście już nie ma. Stęskniliśmy się za przemiłymi Arabami z Bliskiego Wschodu.
Po raz pierwszy w Birmie spotkaliśmy się też z darmowym, działającym Wi-Fi w przystępnej cenowo knajpce (obiad za 2 USD). Okazuje się, że w polskiej polityce jak zwykle nuda i odwracanie uwagi, a z rzeczy naprawdę ważnych Barca przegrała z Arsenalem, Małysz kończy karierę, nieustraszona Justyna Kowalczyk walczy z astmatycznymi wiatrakami, a wczoraj był Tłusty Czwartek.
05.03 – Bagan
Ponownie mieliśmy wstać na wschód słońca, ale rano znaleźliśmy tysiąc dobrych powodów, żeby tego nie robić. Skończyło się na śniadanku przed CNN o 9 i wyjeździe na 25-kilometrową pętlę o 11. W sam raz na największy skwar. O 14 wróciliśmy wypluci przez los i do tego z przebitą oponą.

Trzeba przyznać, że Bagan robi potężne wrażenie. Tysiące świątyń na jednej równinie, niektóre jednopiętrowe, inne o korytarzach niczym europejskie katedry. W zasadzie nikt nie wie, ile świątyń tu się znajduje. 800 lat temu, u szczytu potęgi królestwa było ich ponad 4 tysiące. Po Wielkim Trzęsieniu Ziemi w 1975 r. została tylko połowa. Co ciekawe, Bagan cały czas żyje, a nowobogaccy mieszkańcy Yangonu czy Mandalay tylko w ostatnich latach wybudowali ponad 300 świątyń.

Jest ślicznie, ale upał niemiłosierny. Marzec i kwiecień to 2 najgorętsze miesiące w tym kraju. Nawet Birmańczycy od godziny 13 do 15 leżą bykiem.
P.S. Nauczyciel i szkoła okazały się prawdziwe, więc zostawiliśmy 20 długopisów i kilka tysięcy kyatów. Natchnieni tą sytuacją kupiliśmy kolejne 30 długopisów, które weźmiemy ze sobą do rozdania w Laosie.
06.03 – Yangon
Za nami zdecydowanie najgorsza podróż nocna w Birmie i jedna z najgorszych do tej pory. Od klimy zimno jak w lodówce, miejsca tyle, że nawet Paula nie miała szansy zmieścić nóg, a ja przeziębiłem się na dobre.
Ostatni dzień upłynął nam na relaksie, pamiątkarstwie, itp. Wymiana kyatów na dolary tym razem dla odmiany bez problemu.
Z kolei cały wieczór przegadaliśmy z panem B. – Polakiem i prawdziwym miłośnikiem Azji, który regularne wyjazdy na ten kontynent łączy ze spokojnym życiem męża i ojca dorastających dzieci. To zabawne, ale nasze drogi w Birmie skrzyżowały się już po raz trzeci. Tym razem mieszkamy w tym samym guest housie. A jutro wracamy jednym lotem do Bangkoku.
Opuszczamy Birmę zauroczeni niebywałym naturalnym pięknem Jeziora Inle, majestatem świątyń Bagan, a przede wszystkim otwartością i ciepłem Birmańczyków. I pomyśleć tylko, że do Birmy, podobnie jak na Filipiny, początkowo nawet nie planowaliśmy się wybrać. Miejsca te odwiedziliśmy wyłącznie ze względu na liczne rekomendacje innych podróżników, których spotkaliśmy podczas naszej podróży.
P.S. Wyjeżdżając z Tajlandii 4 tygodnie temu narzekaliśmy na Internet w tym kraju. Wówczas nie mogliśmy jeszcze przypuszczać, że przyjdzie nam się przeprosić z wolnym i w większości płatnym tajskim netem. Po miesiącu braku kontaktu z domem i jedynie sporadycznym dostępem do wordpressu nie możemy się doczekać, aż zabunkrujemy się na Khao San Road i przez dwa dni będziemy nadrabiać zaległości.
.
A na zakończenie ostatnia już galeria z Birmy – trochę świątyń Bagan i uśmiechniętych twarzy znad Irawadi.
![]() |
Bagan i Irawadi, Birma |
.