Wojskowa dyktatura w Birmie to zdecydowanie najbardziej restrykcyjny dla obywateli i destrukcyjny dla kraju system z jakim się dotychczas spotkaliśmy. Militarna junta uwłaszcza się, gdzie tylko może, morduje mniejszości narodowe w połowie kraju i kradnie na potęgę, stawiając pałace generałom. Obecnie wojskowi w białych rękawiczkach udają cywilów i próbują zainstalować się w nowo powoływanych instytucjach na długie lata.

Birma to obok Indii niewątpliwie najbiedniejszy kraj Azji. Jednak o ile w Indiach, zamieszkiwanych przez ponad 1,2 mld ludzi trudno się dziwić zaistniałej sytuacji, to Birma powinna być turystycznym prymusem Azji Południowo-Wschodniej. Na północy – przednóża Himalajów wysokie niemal na 6 000 metrów, Bagan i Inle w centrum, prowincje tętniące wieloetnicznym kolorytem niemal wszędzie dookoła, a na południu najdłuższe wybrzeże Morza Andamańskiego w Azji i kilkaset razy więcej wysp niż w Tajlandii czy Malezji razem wziętych. Niestety trzy z czterech wymienionych atrakcji są całkowicie niedostępne dla turystów i pewnie jeszcze długo nie będą.
Jedno Wielkie Chinatown
Tymczasem wojskowi idą na łatwiznę i głównych przychodów kraju upatrują w rabunkowej gospodarce lasów i bogactw naturalnych, lawinowo wyprzedawanych Chińczykom. Chiny już 5 lat temu były w posiadaniu 60% gospodarki Birmy, a tylko w 2005 r. zainwestowały ponad 200 mln USD w pomoc infrastrukturalną dla tego kraju.
Jadąc z Yangonu do Kalaw przez pół dnia mijaliśmy wielki plac budowy. Powstają nowe drogi, majestatyczne pałace i zielone ogrody. Mając takiego sojusznika jak Chiny, junta niewiele sobie robi ze ścisłego embarga, jakim obłożyły ją Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Znając jednak chiński sposób strategicznego myślenia obliczony co najmniej na dziesięciolecia, Birmie można raczej tylko współczuć.

Birmańscy handlarze jadeitu, z którymi pewnego razu jechaliśmy stopem, twierdzą, że ich kraj to pierwsza na świecie Nieogłoszona Jeszcze Prowincja Chin. Drugie największe miasto w tym kraju – Mandalay przez znaczną część Birmańczyków nazywane jest po prostu Chinatown. Tymczasem na północy kraju język chiński jest już przeważający, a np. w mieście Mong La podstawową walutą rozliczeniową jest chiński yuan.
Realizując Idee Fix
Jak się jednak okazuje wielkie place budowy, które realizowane są przy jedynej turystycznej drodze, to jedynie prowadzone z bizantyjskim rozmachem mydlenie oczu zagranicznym turystom i najnowszy genialny pomysł grupy generałów – nowa stolica kraju wybudowana w szczerym polu, przeznaczona wyłącznie dla instytucji rządowych.

Tłumacząc się zbytnim zatłoczeniem Yangonu, wojskowi kosztem miliardów dolarów niemal na środku pustyni wybudowali wielkiego betonowego molocha – Naypyidaw. W rzeczywistości to miasto-twierdza ma prawdopodobnie uchronić ich przed ewentualnymi rewolucjami i zapobiec utracie władzy. Miasto, w którym według oficjalnych danych żyje ponad 925 tys. osób, zostało zaprojektowane wyłącznie jako siedziba państwowych urzędników i wojskowych.
Birmańska rzeczywistość zdecydowanie przerasta jednak orwellowskie i kafkowskie wizje. Według starannie zaplanowanego układu urbanistycznego wybudowano np. 1 200 czteropiętrowych budynków przeznaczonych dla urzędników ministerialnych. Przydzielane i zamieszkiwane są one zgodnie z zajmowanym stanowiskiem i stanem cywilnym. I tak na przykład w budynkach z zielonymi dachami mieszkają pracownicy Ministerstwa Rolnictwa, a w tych w kolorze niebieskim – Ministerstwa Zdrowia. Generałowie i wojskowi oczywiście w dzielnicy willowej.
Nocny przejazd z Yangonu w jakimkolwiek kierunku na północ, daje doskonałą sposobność do obserwowania tego cyrku. Podświetlane fontanny i kaskady świateł wokół pięknych willi sprawiają wrażenie birmańskiego Las Vegas.
Pomysły w stylu miasta na pustyni nie są nowością, a birmańscy wojskowi mają długą tradycję genialnej myśli strategicznej. W 1970 roku bez żadnego uprzedzenia władze postanowiły zmienić obowiązujące przepisy ruchu drogowego i z dnia na dzień ruch lewostronny, będący pozostałością po brytyjskiej kolonizacji, zastąpiono prawostronnym.
Sęk w tym, że nawet dziś większość samochodów w Birmie albo pochodzi sprzed 1970 roku, albo są to wraki sprowadzane z Tajlandii bądź Japonii – w obydwu przypadkach z kierownicą po prawej stronie. Nawet większość autobusów ma kierownicę po lewej stronie, a Birmańczycy jeżdżą i wyprzedzają, tylko okazjonalnie zwracając uwagę na nadjeżdżające z naprzeciwka pojazdy.
Zamordyzm w sieci
Internet w Birmie to dobro rzadkie i bardzo zakazane. Ministrem telekomunikacji jest syn generała, podobnie jak szefem jedynego dystrybutora telekomunikacyjnego w kraju.
W tym ponad 50-milionowym kraju zaledwie 400 tys. korzysta z Internetu i raczej nieprędko to się zmieni. Posiadanie routera lub modemu bez rządowego zezwolenia to przestępstwo zagrożone więzieniem.
W kraju pączkują co prawda kawiarenki internetowe, w większości korzystające z serwerów proxy i umożliwiające używanie Gmaila czy Facebooka, ale wojskowi w każdej chwili mogą odciąć sieć. Tak stało się na przykład w 2007 roku podczas tzw. Szafranowej Rewolucji, czyli powstania mnichów, gdy władze wyłączyły Internet w całym kraju, twierdząc, że nastąpiło przerwanie podmorskiego kabla.
Zresztą nawet teraz Internet poza stolicą i Mandalay działa często tylko w godzinach 7-9 i 19-21.

Czujne oko Wielkiego Brata
Birmańczyków cechuje buddyjska cierpliwość. Ci, z którymi jeździliśmy stopem, nie ukrywali, że większość boi się kul, więc cierpliwie czekają.
Co innego mniejszości narodowe. Shan, Kayah, Kachin. Ci nie chcą czekać, a w ich prowincjach co kilka miesięcy wybuchają niewielkie powstania. Przedstawiciele tych mniejszości otwarcie mówią, że wojsko powinno pilnować granic, a nie panoszyć się im pod domem. Jednak liczba żołnierzy i jednostek wojskowych np. w prowincji Shan jest zatrważająca.
Na drogach często poustawiane są posterunki wojskowe, które skrupulatnie sprawdzają miejscowych i cierpliwie spisują turystów. Fakt faktem posterunkowi raczej generałami nie zostaną, bo np. spisując nasze paszporty w większości skupiali się na Mr Rafal, co posłusznie podpisywałem.

Jednak tajniacy pracują już dużo lepiej. Pewnego dnia w Mandalay wdaliśmy się w dłuższą dyskusję z młodym mnichem. Przypadek nierzadki, bo Birmańczycy gdy tylko mogą, chętnie ćwiczą angielski. Ten mnich jednak, korzystając z okazji, chciał również jak najwięcej dowiedzieć się o świecie i opowiedzieć nam o swoim kraju.
Był jednym z aktywnych uczestników demonstracji przeciwko juncie wojskowej 3 lata temu, a kilku z jego bliskich znajomych zostało wówczas zamordowanych. Gdy tak rozmawialiśmy już dobre 2 godziny i akurat opowiadał nam o permanentnej inwigilacji mnichów, „dwóch birmańskich turystów” właśnie postanowiło pooglądać freski bliżej nas. Ci dwaj cały czas kręcą się w pobliżu świątyni, bacznie nadstawiając ucha. Niewiele później podeszli do nas i udając szacunek wobec mnicha, wymienili z nim kilka zdań. On ze względu na swoją historię już od dawna jest na cenzurowanym, więc szybko zmieniliśmy temat.
Malowana demokracja
Tymczasem dziś Birma przechodzi transformację na naszych oczach. Pod koniec ubiegłego roku wybory wygrała nowo utworzona przez wojskowych „cywilna” partia, która jako jedyna była dopuszczona na listy wyborcze. W lutym tego roku pierwszym prezydentem tego kraju został Thein Sein – cywil, który mundur generała porzucił w kwietniu ubiegłego roku po kilkudziesięciu latach służby. Właśnie uchwalona konstytucja przewiduje, że może on pełnić stanowisko przez dwie 5-letnie kadencje.
Opozycja w Birmie praktycznie nie istnieje, a jej główna liderka – Aung San Suu Kyi 15 lat przesiedziała w areszcie domowym. Po ubiegłorocznych wyborach zakończonych przytłaczającym zwycięstwem nowej „cywilnej” partii, Suu Kyi została wypuszczona, ale czy znajdzie ona w sobie siłę, by w wieku 64 lat jeszcze raz zaczynać wszystko od zera?

Korzystając z silnej pozycji, generałowie uwłaszczają się i rozkradają kraj na potęgę. W najlepszej chłodnej okolicy pobrytyjskiego kurortu górskiego Pyin-OO-Lwin, wojskowi utworzyli prywatną strefę ogrodzoną murem, za którym powstają majestatyczne wille i pałace. Dzieci generałów oczywiście wyjeżdżają na studia do Londynu lub Ameryki.
Tymczasem większość Birmańczyków żyje w nędzy, kobiety budując drogi, noszą kamienie na głowach, a dzieci w wioskach wypalają cegły na słońcu.
.
———————————————————
A na koniec zapraszamy na film prezentujący birmańską technologię budowania dróg.
.
.