Po Patagonii podróżuje się wolno. Bardzo wolno.
A jak podróżuje się, gdy w regionie trwa strajk generalny, nie kursują żadne autobusy, a na przestrzeni ponad 1000 km we wszystkich miejscowościach kończy się paliwo? Z pewnością podróżuje się pięknie.

Gdy zmierzasz na południe Chile, w większości jedziesz piękną autostradą. Dziś zresztą inaczej się nie da, bo kilka lat temu rząd przyznał Hiszpanom koncesję na budowę płatnej autostrady, która zajęła miejsce dotychczasowej trasy szybkiego ruchu. Więc jeśli chcesz przemierzyć 1000 km ze stolicy na południe, musisz wyszperać w kieszeni jakieś 500-600 zł. Płatna autostrada to obecnie JEDYNA droga na południe.
Ale dygresje i politologiczne ciekawostki odłóżmy na bok i odpowiedzmy sobie na pytanie, co dzieje się, gdy po fascynacji ośnieżonymi wulkanami środkowego Chile i pięknem Regionu Jezior uda Ci się wreszcie opuścić cywilizację i wyruszyć w kierunku Patagonii.
Na początku kończy się asfalt. A chwilę dalej zaczyna się przygoda. „Carretera” to po hiszpańsku autostrada. I to w zasadzie tyle, co droga ta ma wspólnego z autostradą. Po pierwsze żeby na nią wjechać, trzeba dwa razy przeprawiać się promem, z czego raz 4 godziny przez fiordy meandrujące wśród wulkanów. Teraz Carretera zaczyna się na dobre. Jak u Hitchcocka. Najpierw jest trzęsienie ziemi i wybuch wulkanu. Cztery lata temu wybuch wulkanu Chaiten zrównał miasteczko leżące u swojego podnóża z ziemią, przykrywając je warstwą popiołów i błota. Do dziś sterczą tu kikuty drzew przykrytych schodzącymi z gór laharami i dachy domostw zagrzebanych w błocie.

Rzut beretem dalej, czyli jakieś dwa dni drogi później z pobliskich andyjskich szczytów zaczynają zwieszać się lodowce. Nierzadko, jak w przypadku Ventisquero Colgante zaczynają zwieszać się w sposób wyjątkowo widowiskowy, urywając się w powietrzu w polodowcowej dolinie zawieszonej.
Szutrowa droga na której nie sposób przekroczyć 60 km/h, chyba przez grzeczność nazywana autostradą, wije się wśród gęstej chilijskiej puszczy, co i rusz wyzierając strzelistymi na kilka kilometrów, postrzępionymi iglicami południowych Andów.

Los chciał, że nasza wizyta w chilijskiej Patagonii zbiegła się akurat idealnie ze strajkiem generalnym. Dwa tygodnie temu zaczęło się od, słusznych skądinąd, pretensji miejscowych rybaków, którzy mają za złe rządowi centralnemu, że przyznaje koncesje na połowy międzynarodowym korporacjom, które masowo odławiają patagońskie wody, nie zostawiając niemal nic dla miejscowego przemysłu. Ale do rybaków szybko dołączyły inne grupy zawodowe z długą listą żądań i masową akcją pod hasłem „Twój problem jest moim problemem”. Jak Carretera Austral długa i szeroka co kilkaset albo i kilkadziesiąt kilometrów wyrosły blokady na drogach, które wstrzymują ruch i co kilka godzin przepuszczają samochody prywatne. Ale wyłącznie prywatne. Żadnych autobusów ani ciężarówek z żywnością czy paliwem. Porty i granica argentyńska też zostały odcięte, więc dziś benzyny prawie już nie ma, a jedzenie też zależy jak się trafi.

Co to oznacza dla przeciętnego wagabundy, który stopem przemierza kraj? Po pierwsze, że na drodze wyrosła mu 5 razy większa konkurencja, która przyciśnięta brakiem autobusów też przemieszcza się stopem. I po drugie, że jeśli ma szczęście, to minie go dziennie 5 czy 8 samochodów.
W ten oto sposób nasz nowy rekord czekania na stopa na dalekim południu to 8 godzin, żeby złapać cokolwiek jadącego do granicy argentyńskiej i przejechać jakieś 100 km. I to na głównym przejściu granicznym na południu!

Co ciekawe, większość turystów w tych odległych rejonach to chilijska i argentyńska młodzież. Z dredami, lokalną marihuaną rosnącą na północy poupychaną po kieszeniach, otwartymi sercami i podobnie jak my, wyciągniętymi kciukami.
Wkraczając do chilijskiej Patagonii, 4-godzinną przeprawę promową przekraczaliśmy wraz z holenderskim motocyklistą. Jakież było nasze zdziwienie dwa tygodnie później, gdy spotkaliśmy się w Chile Chico, na przejściu granicznym do Argentyny. Po drodze kilkakrotnie zdawało nam się, że mijaliśmy się na blokadach drogowych czy w chmurze pyłu przy drodze, czekając na nienadjeżdżający pojazd. Niczym zając i żółw.
Carretera Austral to z pewnością najpiękniejsza droga, jaką w życiu przejechaliśmy. Harmonia natury, jaką osiąga ta kraina w rejonie Jeziora Generała Carrery na południowym krańcu drogi jest prawdziwie nieziemska. Andyjskie ośnieżone szczyty schodzą wprost do głębokiego na kilkaset metrów jeziora. Jezioro to jest ponad 17 razy większe niż nasze Śniardwy i ponad pięć razy głębsze niż najgłębsza u nas Hańcza. Położone na granicy Chile i Argentyny jest tak bajkowe, że oba narody postanowiły nadać mu swoją nazwę. Po stronie Chilijskiej nazywa się Generał Carrera, a po argentyńskiej Buenos Aires. W naszym mniemaniu jedno z najpiękniejszych odwiedzonych miejsc.
Lokalne przysłowie ukute na południu Chile mówi „Ten kto spieszy się w Patagonii, traci czas”. Przemierzając Carreterę Austral z Puerto Mont do Chile Chico nie straciliśmy nawet minuty.
.
Ze specjalną dedykacją dla Dyny, Mario i wszystkich innych nowych znajomych w Chile, którzy prośbą, groźbą i wszystkimi innymi dostępnymi środkami domagają się wreszcie zdjęć z Patagonii. Proszę:
.
![]() |
Carretera Austral, Patagonia, Chile |
.