Na Maxxxa!

Skocz ze spadochronu! Zanurkuj we fiordzie! Popływaj z delfinami! Przeleć się paralotnią nad wulkanem! Wejdź na lodowiec! Wynajmij helikopter, kup samolot, walnij trzy piwa, a najlepiej skocz na rafting na koniu z samolotu razem z foką!

Wynajmij helikopter, kup samolot, walnij trzy piwa, skocz na rafting na koniu z samolotu razem z foką!
Wynajmij helikopter, kup samolot, walnij trzy piwa, skocz na rafting na koniu z samolotu razem z foką!

A za wszystko zapłać kartą Visa lub dowolną inną. Niestety taka też jest Nowa Zelandia.

W Queenstown, uchodzącym za turystyczną stolicę kraju rządzi „Combo”. Wszystko jest tu w pakiecie. 10% zniżki na skok ze spadochronu, 20% zniżki przy zakupie dodatkowego lotu paralotnią, a przy zakupie 5+1 dostaniesz lunch z szampanem gratis. I jakieś 1000 dolarów na karcie mniej.

Gdy 13 lat temu nowozelandzki rząd kosztem ponad 100 mld dolarów rozpoczął trzyletnią kampanię promującą turystykę w tym kraju, większość pukała się w głowę. Zyski z turystyki ciężko oszacować, ale wówczas wydawało się, że kraj do zwiedzających musi dopłacać. Dziś już nikt nie ma wątpliwości.

W turystyce pracuje 10% wszystkich zatrudnionych, a prawdziwe zyski, łącznie z zakupem samochodów przez turystów, wydatkami na benzynę czy żywność trudno nawet zmierzyć. Oficjalne dane podają, że turystyka to największy przemysł eksportowy Nowej Zelandii, przynoszący ponad 15 mld dolarów rocznie.

Takiego genialnego przygotowania bazy turystycznej jak w Nowej Zelandii nie widzieliśmy jeszcze nigdzie. W najmniejszej dziurze zamieszkałej przez 500 osób obowiązkowo będzie Informacja Turystyczna, gdzie dostaniesz 16 darmowych mapek, listę okolicznych atrakcji, a przemiła pani wytłumaczy, gdzie najlepiej zaparkować.

Zdarza się, że tablice informacyjne na szlakach przekraczają granice absurdu
Zdarza się, że tablice informacyjne na szlakach przekraczają granice absurdu

Trzeba jednak przyznać, że wraz z rozwojem infrastruktury, marketing przechodzi czasem granicę absurdu. Każdy region chce wyszarpać swoją złotą cegiełkę, więc powstają niekończące się listy atrakcji, „bez których Twoja podróż do Nowej Zelandii będzie niekompletna” lub wręcz nieudana.

I tak dowiadujesz się, że bez zdjęcia pobliskiego jeziora, spokojnie mogącego uchodzić za lepszą kałużę, w której odbijają się pobliskie szczyty, Twój album będzie nic nie warty, a bez wizyty w naszej restauracji nie smakowałeś prawdziwej Nowej Zelandii.

Przynajmniej 3 razy w Informacji Turystycznej byliśmy świadkami sytuacji, gdy jakaś Chinka lub Japonka uroczyście oświadczała: „Jestem w Mouraki/Oamaru/Te Ananu tylko dziś (względnie jutro) i co mogę tu zrobić?”

Turysta idealny. I od razu dostaje kombo w czapę. „Możesz płynąć promem widokowym już za chwilę, o 16:00 zaczyna się wycieczka do kolonii pingwinów, a jutro mamy lot widokowy nad fiordami w promocyjnej cenie”.

Z widokiem na Queenstown
Z widokiem na Queenstown

Czy to źle? Sam nie wiem. W zasadzie chyba nie. No bo z drugiej strony, my niemal wszystkie naprawdę wyjątkowe atrakcje przyrodnicze tego kraju zwiedziliśmy na własną rękę i za darmo. Informację Turystyczne służą szczerą pomocą także biedakom, a wszystkie szlaki turystyczne były przygotowane fantastycznie. Państwowy Departament Ochrony Przyrody DOC zapewnia tablice informacyjne wszędzie i o wszystkim. Pierwszy kraj, gdzie nie mieliśmy żadnego przewodnika, a byliśmy chyba najlepiej poinformowani.

Plaże Abel Tasman
Plaże Abel Tasman

Przenośne toalety są nie tylko na szlakach, ale nawet na co popularniejszych szczytach. Zawsze czyste i przez 7 tygodni spędzonych w Nowej Zelandii nie zdarzyło się, żeby gdzieś nie było papieru! Nie wiem, jak oni to robią.

Zresztą nie ma się co dziwić. Nowozelandczycy też kochają turystykę. W miastach nie ma sklepów Luis Vittona ani Prady, ale pełno trekingowych. W przeciętnym 20-tysięcznym miasteczku zazwyczaj 4.

Miałem jeszcze napisać dlaczego długo byliśmy pewni, że po popołudniu spędzonym na Przełęczy Gertrudy wśród nowozelandzkich fiordów za 9 miesięcy nasze dziecko nazwiemy właśnie Gertruda (albo zlitujemy się i damy tylko na drugie). I o wielu innych ważnych doznaniach z Nowej Zelandii, ale muszę już lecieć, bo my już dawno w Chile, na południu pogoda zaskakująco świetna i wulkan Osorno właśnie ukazał się zza chmur. Pójdę zobaczyć, co gra mu w trzewiach.

A poza tym nie śpimy po nocach, bo w tym kraju się nie da, a za dnia spokojnie łykamy kolejne tysiące kilometrów w drodze do Patagonii.

Ale zanim na konkretnie o Chile, jeszcze jedna fotorelacja z Nowej Zelandii. Tym razem fiordy:

Fiordland, Wyspa Południowa, Nowa Zelandia

.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s