Nowa zoolandia

Kilka miesięcy temu bardzo chcieliśmy napisać Wam o rzeczy wyjątkowo ważnej, tj. o podejściu do dzikiej przyrody i zwierząt w ogóle w Azji.

Miało być o maltretowanych słoniach w Wietnamie i Nepalu i żeby na nich nie jeździć. Miało być o tygrysach faszerowanych środkami nasennymi na potrzeby fotki z turystami w Tajlandii i żeby Świątynię Tygrysów omijać z daleka. Miało być o psach w Chinach i Indonezji zatłukiwanych bestialsko pałką w restauracjach, żeby ich mięso było soczyste, a adrenalina i stres wydzielane do mięśni zwierzęcia podczas maltretowania zapewniły dobre zdrowie Chińczykom i żeby dwa razy zastanowić się przed zamówieniem kota czy psa w Guangdong.

Widok płaczącego słonia ujeżdżanego cały dzień przez wrzeszczących turystów i okładanego metalowym hakiem przez właściciela na długo pozostaje w pamięci
Widok płaczącego słonia ujeżdżanego cały dzień przez wrzeszczących turystów i okładanego metalowym hakiem przez właściciela na długo pozostaje w pamięci

Miało być o skorupach chronionych żółwi, które można dostać spod lady na Borneo na pamiątkę i żeby nie chodzić do delfinariów, gdzie delfiny żyją trzy razy krócej niż na wolności i niejednokrotnie popełniają samobójstwa, postanawiając po prostu przestać oddychać. Miało być o płetwach rekina, na które popyt na szybko bogacącym się chińskim rynku rośnie zatrważająco, a setki tysięcy rekinów w Indonezji, na Filipinach i połowie Pacyfiku jest łapanych tylko po to, by odciąć im płetwy i wrzucić z powrotem do morza, gdzie powoli opadają na dno, wciąż żyjąc nim zgniecie je potworne ciśnienie.

Indonezyjskie graffiti w Dżogdżakarcie

Miało być o wielu podobnych rzeczach, o których nie było, bo na zawsze utknęły w katalogu nienapisanych wpisów.

Ale przy okazji Nowej Zelandii może być o czymś zupełnie odwrotnym, czyli o wzorowym podejściu do dzikiej przyrody. To jak Nowozelandczycy traktują swoje Parki Narodowe, a często nawet zwykłe łąki i klify w okolicy średniej wielkości miast, zasługuje nie tylko na pochwałę, ale i na pomnik.

Pingwiny żółtookie gniazdują kilka kilometrów od Moeraki, a klify, które upatrzyły sobie na siedliska oddzielone są od cywilizacji szczelną siatką. Do zwierzaka można podejść, zajrzeć niemal w oko, ale trzeba uważać, żeby go nie zestresować, bo pójdzie w siną dal.

Pingwin żółtooki na Wyspie Południowej
Pingwin żółtooki na Wyspie Południowej

Plaże w Catlins ludzie dzielą z fokami i lwami morskimi, ale jeśli akurat w tym sezonie matka wybierze sobie na legowisko wydmy przy ścieżce na plażę, to serdecznie Państwu dziękujemy, przejścia nie ma. Na plażę proszę jechać 500 metrów dalej. Tu mieszka lew morski.

Jeśli na Półwyspie Otago jest miejsce, gdzie CODZIENNIE o zachodzie słońca z łowisk powraca stado 50-100 pingwinów niebieskich, będących skądinąd najmniejszymi pingwinami świata, to owszem, można podejść, popatrzeć, ale nie bliżej niż 10 metrów, żeby maluchów nie denerwować. I broń boże pstrykać foty z fleszem!

Przejścia na plażę nie ma. Teraz mieszka tu lew morski.
Przejścia na plażę nie ma. Teraz mieszka tu lew morski.

W zasadzie strażników nie ma, jak by się uparł, pingwinka można by wziąć nawet w rękę, ale przecież mamy „honour system”. Są znaki, tablice informacyjne o cyklu rozrodczym, trybie życia i żeby maluchom nie szkodzić, jeśli łaska. I jakoś człowiek aż boi się przekroczyć tej niewidzialnej granicy między nimi a nami.

Kilka kilometrów dalej na klifach daleko wypuszczonych w morze gniazdują albatrosy. I jest to jedyna kolonia tych ptaków w zamieszkałym świecie. Przepiękne ptaki, o rozpiętości skrzydeł przekraczającej 3 metry szybują majestatycznie nad oceanem i głowami ciekawskich turystów, a obok znajduje się ośrodek badania i monitorowania ich zwyczajów. Za 40 dolarów można wykupić wycieczkę do gniazd albatrosów i podpatrywać, jak wysiadują jaja i karmią młode, ale można też po prostu stanąć na klifie i czekać aż będą przelatywać tuż nad głowami, dostojnie wracając ze swoich łowisk.

Co ciekawe, wszystkie, ale to wszystkie z wymienionych atrakcji świata zwierząt w Nowej Zelandii można podziwiać za darmo. Żadnych opłat za wejście do rezerwatu, Parku Narodowego, zdjęcie uśmiechniętego pingwina. Czasem tylko skrzynka zachęcająca do wrzucenia dotacji na wsparcie wysiłków konserwatorów przyrody. Aż żal nie dać.

Albatros nad Otago
Albatros nad Otago

Nawet z delfinami w Bay of Islands, na Półwyspie Banks czy Marlborough Sounds można by pływać bez problemu, nie wydając 150 dolarów za wycieczkę, gdyby miało się własną piankę i transport wodny. Proszę wsiąść na żaglówkę i droga wolna.

Podobnie z wielorybami u wybrzeży Canterbury, nieopodal Kaikoury. Wystarczy wskoczyć na łódkę i poszukać swojego humbaka. Tylko ostrożnie, bo może zmiażdżyć łódź!

Czyli jednak można normalnie.

.

A najwięcej dzikich zwierząt w Nowej Zelandii widzieliśmy chyba w prowincji Otago na Wyspie Południowej:

Otago, Wyspa Południowa, Nowa Zelandia

.

3 komentarze Dodaj własny

  1. Tłumaczyłam the Cove, gdy wchodził do kin w Polsce i to chyba jedyny taki film, nad którym nie mogłam pracować- po prostu coś rozrywającego od środka:( Ale jednocześnie niezwykła lekcja. Dawno, dawno temu nasza pierwsza wyprawa do Tajlandii – odwiedziny w Tiger Temple- sama zastanawiałam się skąd ich pewność, że tygrysy nie zaatakują. Teraz wiem. Nowa Zelandia to faktycznie niezwykły przypadek. Nawet jeśli chodzi o miejscową ludność, jakoś lepiej sobie poradzili niż reszta świata:)

    1. vagabundos.pl pisze:

      Wszystko prawda. Gdy obejrzeliśmy „Zatokę delfinów”, będąc akurat w Chinach, Paulina przez 2 dni była zapuchnięta od płaczu. Chińczycy, gdyby umieli samodzielnie myśleć, zapewne sądziliby, że mają do czynienia z ofiarą przemocy domowej. A film sprawił, że wyjazd do Japonii został znaaaacznie odsunięty w czasie.

      W drodze spotykamy mnóstwo podróżników z różnych zakątków świata i czasem aż szkoda słuchać, jak napają się na jeżdżenie na słoniu w Azji Południowo-Wschodniej czy głaskanie dzikiego tygrysa w Tajlandii. Jest jeszcze trochę do zrobienia w tej kwestii

  2. barfso pisze:

    Nienawidzę czytać takich rzeczy, jakie piszecie o słoniach bitych hakami czy okrutnie zabijanych psach dla lepszego mięsa. Aż nóż się w kieszeni otwiera, a najgorsze, że nie ma kogo nim dźgnąć. Chyba ta bezradność jest najgorsza w tym wszystkim…
    Całe szczęście, że są ludzie, którzy gardzą wykorzystywaniem wszystkiego, co się rusza albo już nie rusza. Bo jak się czyta zdania: „Na plażę proszę jechać 500 metrów dalej. Tu mieszka lew morski”, to serce rośnie, bo widać jak na dłoni, że ludzie tam nie tylko nie są głupi, a raczej ogłupieni, ale biją na głowę mądrością każdego urzędasa i filozofa tych i tamtych czasów.
    Wiwat Nowa Zelandia! Wiwat! Wiwat!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s