Obserwujemy przedstawienie. Inkaski wojownik Ollantay wszczyna właśnie rebelię przeciwko królowi Pachacútec.
Fascynujący szekspirowski spektakl. Miłość, zdrada, mezalians, wojna.
Na scenie, którą dziś pełnią ruiny Pumatallis, występuje grubo ponad 300 aktorów i statystów. Za chwilę rozpocznie się scena bitwy, a mi właśnie skończyła się karta w aparacie.
Dramat w całości jest w języku quechua. Ollantay to narodowy spektakl Indian quechua, taki miejscowy Pan Tadeusz.

Obok mnie siedzi chłopaczek z pobliskiej wioski, który też przyjechał na festyn. Już wcześniej ze zdziwieniem obserwował mnie, gdy teleobiektywem robiłem zdjęcia znacznie oddalonym aktorom. Ale teraz, gdy zmieniam kartę w aparacie, nie może się nadziwić. Wyciągam małego laptopa z plecaka, wyjmuję z niego kartę i zamieniam z aparatem.
Niby siedzimy na tej samej drewnianej, nieoheblowanej desce, pełniącej funkcję ławki. Niby nie mam na sobie ani jednej rzeczy, która przyjechała ze mną z Polski. Niby chodzę nawet w tych samych klapkach zrobionych z opony, co on i większość mieszkańców Altiplano. Przecież śpię w tanim hotelu tuż obok kamiennego domu jego babci.
Ale dzieli nas przepaść.
.
