Science-fiction

Dawno dawno temu była sobie Nibylandia. Jeszcze 100 lat temu Nibylandia była zamieszkana niemal wyłącznie przez rdzennych Niblandczyków. Ale świat rozszerza się znacznie szybciej niż wszechświat i do Nibylandii zaczęli napływać imigranci. Początkowo głównie słynący z zaangażowania robotnicy z Indii sprowadzani do pracy na farmach. Z czasem Hindusi zaczęli sprowadzać rodziny. Jednocześnie w Indiach powoli zaczęła roznosić się wieść o rajskiej, niezatłoczonej Nibylandii, gdzie każdy może zrealizować swój obywatelski sen.

Przybyło jeszcze więcej Hindusów. Z czasem hinduscy imigranci zaczęli odchodzić od pracy na farmach i zajęli się tym, w czym – obok Chińczyków – są chyba najlepsi na świecie. Zaczęli otwierać małe biznesy – sklepy, sklepiki, pralnie, apteki. Mając niewątpliwą smykałkę do interesów, zaczęli także skupować i dzierżawić ziemię. W przeciwieństwie do rodowitych Niblandczyków, których myśl rzadko wybiega dalej niż za jutrzejszy obiad. W pierwszej połowie XX wieku za grosze, a często po prostu za skrzynkę piwa albo hinduskie fatałaszki imigranci wykupili lub wydzierżawili na kilkadziesiąt lat ziemię aż po horyzont.

Po wielu latach spędzonych w Nibylandii doczekali się także obywatelstwa. I prawa wyborczego.

W międzyczasie, niemal niepostrzeżenie, pielęgnując tradycyjny model rodziny 2+12 Hindusi stali się większością obywateli.

I nadszedł wreszcie rok zerowy. Głosami mniejszości, która nie wiedzieć kiedy stała się większością po raz pierwszy wybrano rząd, w którym przeważali Hindusi. I choć premierem został Dr Dobroduszny – rodowity Niblandczyk, to jasne było, że opowiadał się on za zwiększeniem przywilejów dla nowej większości.

To przepełniło kielich, a mleko wylało się wraz z kąpielą. Generał Surowy w okamgnieniu zwołał amię i wyrzucił Dr Dobrodusznego oraz cały jego hinduski rząd na pysk. Świat protestuje, Australia rwie włosy z głowy, Indie grożą bombardowaniem Niblandczyków łajnem wszystkich świętych krów, ONZ wydaje rezolucje 512 przecinek 16, a Brytyjska Wspólnota Narodów zastanawia się czy nie zawiesić niesfornego członka w prawach członka. Ale czy można wyrzucić tak ważne państwo jak Nibylandia z Brytyjskiej Wspólnoty Narodów? Przecież oni tak kochają rugby!

Generał Surowy nie jest jednak Generałem Samo Zło i chce tylko dobra Niblandczyków, więc wkrótce ustępuje i przechodzi na mniej eksponowane stanowisko Ministra Spraw Wewnętrznych, trzymając odbezpieczony pistolet w kaburze. Tysiące Hindusów sprzedają swoje sklepiki i majątki i emigrują do Australii (Nibylandia 2030??).

Tymczasem nowy rząd sporządza konstytucję gwarantującą większość w parlamencie Niblandczykom, a po kilku latach premierem w uczciwych wyborach zostaje Generał Surowy. Ale lata lecą i po niemal dekadzie premierem po raz pierwszy zostaje Hindus – Pan Szanowany. Pan Szanowany szybko kończy jak Dr Dobroduszny, a władzę znów przejmuje wojsko, dzierżąc ją twardo po sądny dzień.

Koniec.

———   * * *  ————   * * *  ————   * * *  ————–

Fikcja na żywo

Jak bardzo fikcyjna jest Nibylandia i rok zerowy?

Czy to Stany Zjednoczone 2020? Holandia 2018? Wielka Brytania 2016?

Niezupełnie. To Fidżi 2011.

Dyktatura pod palmami
Dyktatura pod palmami

W ciągu ostatnich 20 lat turystyczny raj na Pacyfiku przeżył 5 wojskowych zamachów stanu oraz kilka pomniejszych nadszarpnięć demokracji. Pierwszy przewrót odbył się już w 1987 roku. Hindusi stali się wówczas większością obywateli, a Dr Dobroduszny, a w zasadzie Dr Bavadra wyleciał ze stanowiska szybciej niż zdążył uformować hinduski rząd.

Od tamtego czasu władzę w kraju co kilka lat przejmuje wojsko, grożąc palcem, prostując sytuację i wycofując się na z góry upatrzone pozycje. Co ciekawe w międzyczasie demokracja działa w miarę normalnie, więc premierzy wyrzucani na pysk skarżą się do Sądów Najwyższych i Apelacyjnych, które na zmianę przyznają im rację bądź gnają, gdzie pieprz rośnie.

Po przebiciu się przez turystyczną ścianę, okazuje się, że Fidżyjczycy są jednym z najcieplejszych i najbardziej gościnnych narodów na Pacyfiku
Po przebiciu się przez turystyczną ścianę, okazuje się, że Fidżyjczycy są jednym z najcieplejszych i najbardziej gościnnych narodów na Pacyfiku

Dwa lata temu sprawy zaszły jednak za daleko, a Sąd Apelacyjny wzorem dobrze nam znanych Sądów Lusterkowych i innych Trybunałów uznał, że „wojskowy zamach stanu z 2006 roku był niekonstytucyjny”, w związku z czym trzeba jednak odwołać urzędującego wojskowego premiera.

I co? I Sąd Apelacyjny wyleciał na zbity pysk raz na zawsze, a wraz z nim WSZYSTKIE INNE SĄDY I SĘDZIOWIE. Od 2009 roku wojskowi rządzą na dobre, niczym się nie przejmując i de facto pilnując porządku.

Relaks na Fiji pierwsza klasa
Relaks na Fiji pierwsza klasa

Niblandzka dyktatura wojskowa przeciętnemu obywatelowi w niczym nie przypomina jednak stereotypowej dyktatury. Nikomu nie dzieje się krzywda, w zamachach nikt nie ginie, Hindusi emigrują, jeśli chcą, a ci, którzy nie chcą, nadal dzierżą ok. 90% gospodarki, której to własności nikt im nie odbiera. Fidżyjczycy polityką raczej się nie interesują i spotkaliśmy tylko jednego, który miał sprecyzowane zdanie i orientował się w bieżących wydarzeniach. Skądinąd popierał on opcję wojskową, która „trzyma kraj żelazną ręką i nie pozwala imigrantom przejąć władzy w nie swoim kraju”. Wielu z nich pamięta jednak, że Hindusi wydzierżawiali setki hektarów na długie lata za naręcze ciuchów czy lampę naftową.

Jeśli chodzi o turystów, to większość nawet nie wie, że krajem rządzi wojsko. Biznes turystyczny jednoczy miejscowych chrześcijan, hindusów i muzułmanów, a pieniądz nie zna religii. Wszyscy jednogłośnie krzyczą Bula!

Ale dyktatura to jednak dyktatura. Prawda? I do tego konstytucyjne ograniczenie praw wyborczych gwarantujące jednej nacji parytet większościowy w parlamencie. Jawna dyskryminacja ze względu na rasę.

Ale czy można się Fidżyjczykom dziwić? To nie oni sprowadzili tu pierwszych Hindusów, a Brytyjczycy, którzy skolonizowawszy kraj ponad 100 lat temu zaczęli sprowadzać tanią siłę roboczą do pracy na farmach. Doprawdy trudno turyście rozstrzygać takie dylematy.

A ryby polityką się nie interesują
A ryby polityką się nie interesują

Po zamachu sprzed dwóch lat Komandor Groźny, a w zasadzie komandor Bainimarama zapowiedział, że demokratyczne wybory odbędą się „najpóźniej w 2014 roku”. Ostatnio stwierdził jednak, że w kraju panuje ład i chyba nie będzie takiej potrzeby.

Brytyjska Wspólnota Narodów ostatecznie zdecydowała się zawiesić Fidżi w prawach członka, więc najbliższy kongres nie na Pacyfiku, a najpewniej na Malediwach.

.

4 komentarze Dodaj własny

  1. Jacek Kubiak pisze:

    kolejny świetny tekst, spędziłem na Fiji miesiąc, opis sytacji rewelacyjny!

  2. Łukasz pisze:

    Aloha!

    Bardzo fajna opowieść! Śmiałem się czytając to „reality-fiction”. Wasza opowieść jest tak fajna, że aż chciałoby się wyrwać na Pacyfik i płynąć od wyspy do wyspy, szukając takich „smaczków”. Ale niestety, nie tym razem.

    Pozdrawiam z Tajlandii!

    Łukasz

  3. Jakoś od miesiąca do Was nie zaglądałem i nie wiedziałem, że jesteście na Fidżi. A akurat w poniedziałek napisałem o tym kraju, bo w weekend Frank zniósł stan wojenny: http://dzialzagraniczny.wordpress.com/2012/01/09/teleranka-nie-bylo/

    Zazdroszczę pobytu. Pzdr!

    1. vagabundos.pl pisze:

      To na Fidżi mieli stan wojenny?? Nie sądzę, żeby ktoś zauważył… 🙂

      P.S. Niezły nam się transkontynentalny pomost zawieszony na synapsach przerzucił. Najpierw Singapur, teraz Fidżi. Kto wie, co dalej.. A Ameryka Południowa też pełna geopolitycznych ciekawostek 🙂

Dodaj komentarz